niedziela, 20 stycznia 2013

drugi


Jestem pod wrażeniem tego, jak szybko udało mi się skończyć ten rozdział! Wena się mnie trzymała zaskakująco często. Nie wiem, czy szybkość nie odbiła się na jakości, bo osobiście mam wrażenie, że jest w tym rozdziale kilka niedociągnięć, zwłaszcza, że w sumie praktycznie rzecz biorąc w ostatnim momencie postanowiłam dodać jeden wątek, trochę pokrzyżuje mi to plany odnośnie tych wstępniaków z przeszłości Cecilly, ale jakoś to nadrobię ;)
Chciałam dedykować ten rozdział tym, którzy nadal ze mną są, jesteście wielcy, wszyscy (bez względu na to, czy wiem o waszym istnieniu, czy nie, chociaż mam wrażenie, że łudzenie się, że są jeszcze tacy, którzy się po prostu nie odzywają, jest dość naiwne)!
Pozostaje mi życzyć przyjemnej lektury. Prawdopodobnie roi się od błędów, raczej nie sprawdzałam, za mało mam cierpliwości - skończyłam pisać może trzy minuty temu ;)
Enjoy!
rozdział drugi
przypadki i zbiegi okoliczności w życiu zawodowym Cecilly McDolle
nie wygraliśmy rozgrywek. Puchar wymsknął się nam z rąk – znów wygrali Gryfoni. W finałowym meczu byłam faulowana przez jednego z nadpobudliwych pałkarzy z Gryffindoru – pałką złamał mi dwa żebra i strącił z miotły – spadłam na ziemię z takiej wysokości, że następnym, co pamiętałam, była już pielęgniarka obmacująca moje kończyny, sprawdzając, czy mam jakieś inne złamania. Pozbawiono nas tym samym szansy na zwycięstwo. Co prawda Boorth został zdyskwalifikowany i jego drużyna grała w osłabieniu, ale nie mieliśmy bramkarza na zmianę i Chelsea Holland, niezła jako szukająca, nie dała sobie rady na mojej pozycji.
            Gdy leżałam w Skrzydle Szpitalnym, składana do kupy przez zaaferowaną i złorzeczącą pielęgniarkę („Tego sportu powinni zabronić, po każdym meczu muszę kogoś bandażować, już a porozmawiam sobie o tym z dyrektorem!”), odwiedził mnie nie kto inny, tylko Syriusz Black we własnej osobie.
            Było już późno i pielęgniarka zdawała się nie wiedzieć o jego obecności w skrzydle. Właściwie chyba było dawno po ciszy nocnej – nie dałabym głowy, bo wcześniej spałam. To właśnie on mnie obudził. Chyba nie miał takiego zamiaru, bo gdy uniosłam ciążące powieki, miał dziwny wyraz twarzy – coś pomiędzy niechęcią i zdezorientowaniem. Szybko jednak odzyskał rezon i przybrał wyraz dla niego bardzo charakterystyczny – coś w rodzaju dobrotliwej kpiny.
            Uśmiechnął się półgębkiem.
            – Widzę, że jednak żyjesz – szepnął, najwyraźniej nie chcąc sprowadzić na siebie gniewu pani Reathley. – Niepotrzebnie dyskwalifikowali Boortha, co innego, gdyby ci się umarło.
            Jego uśmiech nieco przygasł, kiedy patrzył na moją niezmiennie wyrażającą niewzruszenie twarz.
            – Żart – wyjaśnił usłużnie. – Jako delegacja z Gryffindoru pragnę cię oficjalnie przeprosić. Zlaliśmy Boortha po powrocie do szatni.
            Pokiwałam głową, nic nie mówiąc. Black położył na mojej szafce nocnej paczkę i wyszedł, już nic więcej nie mówiąc.
            Tym, co od niego dostałam, były zawinięte w szary papier, jeszcze ciepłe ciasteczka czekoladowe z kawałkami orzechów – najlepsze, jakie można sobie wyobrazić. A tuż po moim wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego podeszła do mnie Rachel Figgs, obrońca Gryfonów.
            – Cecilly, zostałam oddelegowana by oficjalnie przeprosić cię za zachowanie Boortha podczas meczu. Syriusz zlał go po powrocie do szatni.


*
weź się wreszcie w garść, Cecilly Haley!
            Wal się, pomyślałam. Nie powiedziałam tego głośno tylko dlatego, że nie chciało mi się słuchać pouczającej mnie matki, jakby dało się jeszcze wychować człowieka w wieku dwudziestu jeden lat. Trzeba było się tym zająć wcześniej, twoja strata.
            Poprzedniego dnia bardzo mamie podpadłam. Powinna zrozumieć, że zapraszanie bez zapowiedzi mugolskich mężczyzn do mojego prywatnego mieszkania, w dodatku w soboty, mijało się znacznie z moimi pragnieniami. A już zwłaszcza zważywszy na cel tych niezapowiedzianych odwiedzin.
            Bezpośrednim celem było zapoznanie mnie z rzeczonym mężczyzną. Był to, jak się dowiedziałam – wyciągając się wygodnie w swoim fotelu, z nogami odzianymi w pluszowe kurczaki krzyżowanymi na ławie, tuż przed ich twarzami – Keith Gallagher. Z pochodzenia był Amerykanem, ale uczęszczał do prywatnej, renomowanej szkoły z internatem pod Londynem. Skończył Oksford, potem przed dwa lata podróżował między kontynentami, aż w końcu zatrudnił się w ambasadzie amerykańskiej. Wiek: dwadzieścia siedem lat. Wspólne tematy do rozmów: bliskie zeru. Aczkolwiek jego towarzystwo było całkiem znośne; wcale nie był zniesmaczony tym, jak odnoszę się do swojej matki, wydawał się być wręcz rozbawiony moim ostentacyjnym sprzeciwem dla jej działań. Mogłabym go nawet polubić.
            Gdyby nie pośredni cel działań mojej matki. Kiedy bowiem Keith wyszedł, powiedziała mi bez ogródek i owijania w bawełnę, że chciałaby, żebym została panią Gallagher. Gdy to usłyszałam, oplułam się lepką od miodu herbatą, która poszła mi nosem i zachlapała przednią część koszulki z logiem Goblinów z Grodziska. Kaszlałam przeszło pięć minut, a matka patrzyła na to ze spokojem, czekając, aż się uspokoję, zamiast jak każdy normalny człowiek poklepać z przejęciem po plecach (pal sześć, że to klepanie ani trochę nie było pomocne).
            – Że co? – wychrypiałam wtedy, kiedy tylko poczułam się na siłach, by mówić. Łzy stanęły mi w oczach i sama już nie wiedziałam, czy to łzy złości lub zrezygnowania, czy pozostawały one kwestią niechcianych płynów w niechcianych zakamarkach.
            – To, co słyszałaś, dziecko. Nie mam zamiaru czekać, aż zgnijesz w tym swoim zarośniętym brudem mieszkaniu, użalając się nad sobą. Nie będę patrzeć na to, jak moje jedyne dziecko zaprzepaszcza swoje życie. Chciałabym, żeby ktoś się mną zajął, kiedy już będę niedomagać! – I to tyle, jeśli chodzi o matczyną miłość i zmartwienie moim losem.
            – A jak ty to w ogóle widzisz, co? Przecież taki kolo nie zakocha się we mnie nagle do szaleństwa, żeby od razu prosić o rękę – powiedziałam z powątpiewaniem.
            – Mało kreatywna jesteś, dziecko. Przecież jest tyle sposobów, w co drugiej aptece na Pokątnej można przecież kupić eliksir miłosny! – Po tym, jak wypowiedziała tę kwestię, żachnęłam się tylko i biorąc ze sobą po drodze opakowanie chusteczek, odmaszerowałam do pokoju i zamknęłam się na klucz, pozostawiając ją samą sobie na środku mojej kuchni.
            Tym razem, słuchając tego ponownie, miałam ochotę zrobić to samo, nie zważając na to, ile czasu będę później wysłuchiwać kazań o moim nieodpowiednim zachowaniu. Miałam tego dosyć. Złapałam się za głowę, unosząc twarz ku niebu i starałam się oddychać głęboko, gasząc emocje. Za co? Co takiego ci uczyniłam, świecie?
            – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – To chyba kwestia rodzinnej, zepsutej krwi, że matka nie chciała dać za wygraną.
            – Nie – odparłam płaczliwie.
            Odkąd pamiętam, matka była taka sama, surowa jak świeżo ciosane drewno; może i ruchy cieśli były precyzyjne, może wytwór jego rąk był kształtny, dokładny, estetyczny – wciąż jednak pozostawał surowym drewnem, które nie miało w sobie, zdawałoby się, żadnego ciepła. Tak odbierałam Benedictę McDolle. Nigdy nie była przykładną rodzicielką. Nie była tego rodzaju opiekuńczą mamą, która całowała skaleczone miejsce, krzątała się rankiem w kuchni, wypytywała o sprawy sercowe czy marzenia dziecka; nigdy nie dokładała drew do rodzinnego ogniska. W końcu w palenisku pozostały już tylko sczerniałe od płomieni drwa, z żarem gorejącym bardzo głęboko pod warstwą popiołu.
            Kiedy byłam mała, bolał mnie jej brak zainteresowania moim człowieczeństwem, duchową stroną mnie, tą ważniejszą i przeznaczoną dla bliskich. Byłam jej obowiązkiem, niczym więcej – tak to sobie tłumaczyłam. Dorastając, nauczyłam się jej wybaczać. A przynajmniej rozumieć, że nie była to jej wina. Śmierć mojego ojca w znacznym stopniu ukształtowała to, jakim była człowiekiem. Przestałam więc zazdrościć naznaczonych emocjami spojrzeń rzucanych na jego zdjęcia, na rodzinne pamiątki i na te nieliczne rzeczy, które mamę wzruszały, jak wrzosy – z niewiadomych przyczyn doszczętnie ją rozstrajające – albo stare zegary.
            Niemniej jednak nigdy nie nauczyłam się, jak pozbyć się żalu i przestać przybierać przy niej specjalnie zarezerwowaną pozę buntu i sprzeciwu. Nie nauczyłam się szukać konsensusu, próbować zadowolić ją w jakikolwiek sposób. Zresztą sama nigdy nie uczyła mnie czegoś takiego.
            – Nie mam zamiaru tolerować dłużej twojego nieróbstwa – kontynuowała matka, nie zważając na moje spojrzenie, ton, którym odpowiedziałam na jej pytanie, na cokolwiek właściwie; jak zwykle. – Zrób coś ze sobą wreszcie, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
            Wypowiedziane z obojętnością słowa, tylko słowa, a jednak z ogromną siłą. Byłam przyzwyczajona do takich zwrotów i naszych stosunków, ale wtedy krew odpłynęła mi z twarzy, a palce samowolnie zacisnęły się na powietrzu, które ze świstem przedarło się przez moje gardło do płuc, gdy brałam oddech, by z kamienną twarzą rzucić krótkie słowa pożegnanie i bez ceregieli czy też jakiegokolwiek ostrzeżenia zaprowadzić matkę w stronę drzwi, kolejny już raz w ostatnim czasie zatrzaskując je jej przed nosem.

po weekendowych utarczkach nie miałam wielkiej ochoty ruszać się w poniedziałek z domu. Zwleczenie się z łóżka zajęło mi dużo więcej czasu, niż zazwyczaj, chociaż wcale nie spałam, przez całą noc przerzucając się z boku na bok. Mięśnie odmawiały jednak posłuszeństwa, przed oczami migotały mi kolorowe powidoki, a gdy tylko próbowałam podnieść się do siadu, zastępowały je mroczki.
            Nie pamiętam, jak w końcu udało mi się stanąć na nogach i przemieścić się do kuchni, by wpoić w siebie dużą ilość kawy, wystarczającą, by dowlec się do pracy. Udało mi się nawet wziąć prysznic, znaleźć różdżkę i ubrać się stosunkowo schludnie (czego, na nieszczęście, wymagano ode mnie na co dzień; koszulki z zespołami, podziurawione dżinsy i trampki niestety odpadały). Obrzuciwszy pobieżnym spojrzeniem lodówkę, zrezygnowałam ze śniadania – ściśnięty żołądek pewnie i tak wyplułby wszystko, czym próbowałabym go uraczyć – i deportowałam się, by znaleźć się w holu redakcji Czarownicy.
            Pracę w piśmie załatwiła mi Clarity, kiedy już ostatecznie rzuciłam quidditch. Udało mi się zdobyć posadę dziennikarki sportowej. Nie lubiłam tej fuchy. Żywiłam niechęć właściwie do wszystkiego, co wiązało się z lataniem na miotle, w dodatku – co było najgorsze – musiałam chodzić na mecze. Była to jednak jedyna dziedzina magii, na której znałam się naprawdę dobrze i nic innego mi nie zostawało. Jedynym plusem mojej sytuacji było to, że dodatek sportowy był dodawany tylko do co czwartego numeru pisma i prawie nigdy nie wisiały nade mną żadne terminy (właściwie nie miałam pojęcia, dlaczego nasz dział jeszcze funkcjonował, bo miał zachęcać mężów czytelniczek do kupowania im gazety, ale był przecież Niedzielny Znicz albo Świstoklik do świata sportu, znacznie lepsze dla kogoś, kto interesował się quidditchem).
            Redakcja mieściła się w gmachu w centrum Londynu, z zewnątrz wydającym się być dla mugoli pracującą pełną parą manufakturą, pnącą się w górę niczym winorośl; mieściła się na trzech piętrach, resztę ze wszystkich siedmiu zajmowało Angielskie Towarzystwo Quidditcha i magiczne studio nagraniowe, które wyparło nas z czwartego piętra całkiem niedawno, przez co dział sportowy przeniósł swoją siedzibę na samą górę. Aportowałam się przy bramkach dla pracowników; nie wiem, dlaczego nazywaliśmy to bramkami, bo wcale tego nie przypominały, ale takie określenie funkcjonowało, zanim jeszcze zaczęłam pracować w Czarownicy. W istocie bramkami był krótki rząd ciężkich, mosiężnych stojaków zakończonych czymś w rodzaju pulpitu.
            Podeszłam do jednej z bramek i wyciągnęłam różdżkę. Jej końcówką stuknęłam w owy pulpit, by po chwili uniósł się z niego kłębek dymu układający się w wizerunek sympatycznie wyglądającej pani w średnim wieku, w okularach i gładko zaczesanych do tyłu włosach.
            – Kogo niesie? – wydała z siebie cichy, ale skrzekliwy głos, burząc pierwsze pozytywne wrażenie. Skrzywiłam się lekko; co rano musiałam przechodzić przez ten rytuał.
            – McDolle, dział sportowy – odrzekłam, splatając ręce na piersi. Kobieta uniosła kłębek dymu będący brwiami i spojrzała na mnie sponad swoich okularów.
            – No wiem przecież. Nikt inny się tak nie spóźnia. – Dezaprobata odmalowała się na jej twarzy, a może mi się tylko przywidziało? Trudno było powiedzieć, gdy rozmawiało się z obłokiem pary. Posłałam jej jednak przepraszające spojrzenie.
            – No cóż. Kajam się.
            – Wszyscy tu tak ciężko pracują, a ty nic sobie z tego nie robisz…! Dobra, idź już, ale żeby to był ostatni raz!
            Postać zamigotała na fioletowo, a potem wchłonął ją pulpit. Za bramką z cichym kliknięciem otworzyło się przejście.
            Szybkim krokiem przemierzyłam korytarz dzielący mnie ze staromodną windą oplecioną schodami, obsługującą tylko nasze piętra. Przypominała tę znajdującą się w Ministerstwie Magii, była jednak znacznie ciaśniejsza; tak samo jak tam przestrzeń nad głowami wypełniały jednak zaczarowane samolociki z papieru. O tej godzinie kłębiło się ich tylko kilka, obijając się od ścian i furkocząc cicho. Przycisnęłam guzik i poczekałam, aż drzwi zamkną się z przejmującym zgrzytem, a windę wypełnią dźwięki pseudo relaksacyjnej muzyki sądzącej się z niewidzialnego gramofonu.
            Gdy ponownie rozległ się zgrzyt i winda wypluła mnie na siódmym piętrze, szybko przemierzyłam korytarz, witając się po drodze z redaktorką z sąsiadującego z naszym działu urody. Pchnęłam drzwi do pokoju, w którym pracowałam; był on ciasny i cztery mahoniowe biurka wypełniały jego przestrzeń niemal w całości, w taki sposób, że trudno było się nawet między nimi przecisnąć. Wszystkie były już zajęte.
            – McDolle, stara leserko, jednak jesteś – rzuciła beznamiętnie Hilda Bradshaw, nie podnosząc nawet głowy w moją stronę, wystukując coś na brzęczącej i skowyczącej, ciężkiej maszynie do pisania. Była to starsza ode mnie o zaledwie osiem lat wdowa, której mąż zajmował niegdyś zbyt wysokie i odpowiedzialne stanowisko w Ministerstwie, by przeżyć spokojnie wojnę. Z tego, co powiedziała mi Clarity (wiedząca wszystko o wszystkich pracownikach redakcji), był on torturowany na jej oczach. Tylko dlatego nigdy nie dawałam jej popalić, kiedy była dla mnie niemiła. Była chuda jak szczapa i zupełnie pozbawiona gustu, a jej i tak naturalnie wielkie oczy dominowały na twarzy jeszcze bardziej, powiększone przez okulary grubości den od butelek w bardzo nietwarzowych, grubych brązowych oprawach. Była naszą korektorką.
            – Przecież kocham atmosferę tej pracy – rzuciłam, starając nie brzmieć ironicznie. – Jak mogłabym nie przyjść?
            Nie zdążyłam jeszcze nawet dotknąć swojego biurka, przepychając się za siedzeniem Ernesta Wagleya, kiedy zatrzymał mnie Henry Pearce.
            – Czekaj no, Cecilly, dzisiaj masz misję w terenie – powiedział ze swojego stanowiska. Zaraz po tym rzucił we mnie identyfikatorem dla prasy, nie chcąc wciskać się za Hildę (zresztą ze swoim brzuszkiem piwosza nie miał szans się zmieścić, niby dlaczego był codziennie jako pierwszy w naszym biurze?). Złapałam go w locie i spojrzałam na niego błagalnie.
            – Wyślij Erniego! – spróbowałam. Wagley, zdezorientowany, podniósł głowę, ale z racji tego, że stałam za nim i nie mógł mnie zobaczyć, zrezygnował z prób zorientowania się o co chodzi. Może nawet uznał, że tylko mu się wydawało, że już jestem w pracy. Taki już był Ernie.
            I z racji tego faktu już zanim zobaczyłam minę Henry’ego, wiedziałam, że nici z moich prób. Wagley nie nadawał się zupełnie na pracę w terenie, a Pearce pewnie miał zbyt dużo roboty papierkowej, żeby iść samemu, tak jak zawsze, gdy był zmuszony wysyłać mnie.
            Dobrze wiedział, że wróciłam na boisko quidditcha, chociażby w charakterze widza, tylko i wyłącznie z konieczności. Rozumiał to, a jednak w takich sytuacjach nie dało się go przebłagać. Westchnęłam z rezygnacją.
            – Eskorta czeka na ciebie w recepcji, na samym dole. Poznasz się, który to – dodał.
            Czasy nie były bezpieczne i z racji tego przy każdym takim wyjściu towarzyszył nam auror do ochrony. Nigdy nie słyszałam o czymś głupszym – chyba mieli wystarczająca dużo do roboty z łapaniem śmierciożerców. No dobrze, i tak zawsze na meczach się od nich roiło, bo ataki podczas nich zdarzały się dosyć często, bez ich obecności zapewne nikt nie odważyłby się wejść na boisko, a odwołanie rozgrywek byłoby ostatecznym dowodem na to, że Ministerstwo sobie nie radzi, na co nie mogło pozwolić. Mimo wszystko wolałam iść bez ochroniarza – nigdy nie ułatwiał mi napisania dobrego artykułu i walki z samą sobą, by pozostać na trybunach do końca meczu.
            Kiwnęłam głową i z kolejnym przeciągłym westchnieniem wyszłam z pokoju. Znów przemierzyłam drogę do bramek, później do ogólnodostępnej windy. Obiecałam sobie, że zmienię pracę. To kosztowało mnie zbyt wiele nerwów.
            Gdy wreszcie wysiadłam na parterze, witając się ze spieszącą się Denise O’Fineley, podwładną Clarity, rozejrzałam się po rozległym holu, szukając wzrokiem mojej eskorty. Podobno miał się rzucać w oczy; właściwie aurorzy prawie zawsze rzucali się w oczy, wyglądali prawie tak samo, a przynajmniej zawsze mieli taki sam wyraz twarzy – zdeterminowany, skupiony i w większości przypadków też pewny siebie.
            W końcu natrafiłam twarz wyrażającą dokładnie te rzeczy. I wcale się z tego nie ucieszyłam. Była zbyt znajoma.
            Jeszcze mnie nie dostrzegł, a mi wcale się nie spieszyło w jego stronę. Szłam powoli, przyglądając mu się z daleka. Zmienił się bardzo, odkąd widzieliśmy się ostatnim razem.
            Był nieogolony i wyraźnie zmęczony, cienie rysowały się pod jego oczami, jakby nie spał kilka nocy z rzędu. Wydawał się jednak starać nie okazywać zmęczenia czy też słabości. Stał jak zwykle wyprostowany, pełen elegancji, chociaż do wypucowanych arystokratów było mu w tym momencie dalej niż kiedykolwiek.
            W końcu mnie dostrzegł, kiedy znajdowałam się w połowie drogi w jego stronę. Mogłabym przysiąc, że uśmiechnął się lekko na mój widok, ale może to było tylko złudzenie, napędzane moją chorą podświadomością, podekscytowaną tym niespodziewanym spotkaniem.
            – Kopę lat – przywitał mnie, pokonując dzielące nas kilka kroków, umieszczając ręce w kieszeniach skórzanej kurtki, bliźniaczo podobnej do mojej własnej. Nie powstrzymałam lekkiego uśmiechu na jej widok.
            – Tak – rzuciłam, nie wiedząc właściwie, co mogłabym powiedzieć. Nie potraktowałam go zbyt przyjemnie przy naszym ostatnim spotkaniu. – Kopę lat.
            Przez chwilę – trochę dłuższą, niż powinna być – po prostu się sobie przyglądaliśmy, jak zwykłą dwójka ludzi, która nie widziała się bardzo długo i zmieniła znacząco od tego czasu. Nic nie kryło się za tymi oględzinami. Zwykłą ciekawość. A jednak trwały trochę za długo.
            – Za trzy minuty mamy świstoklik – powiedział w końcu. Zdążyłam dojść do wniosku, że z bliska wygląda na jeszcze bardziej wyczerpanego.
            Biorąc pod uwagę ostatnie plotki o Potterach, nie było to niczym dziwnym. Ale jednak nie spodziewałam się ujrzeć Syriusza Blacka w takim stanie.
            Tak podobnym do mojego.

33 komentarze:

  1. Czekej no... z takich technicznych spraw, to ta pozycja w quidditchu to to chyba nie był bramkarz, tylko obrońca. No bo, jak by nie patrzeć, to bramek tam nie było ;> (milion pięćset sto dziewięćset razy "to")
    Dobrotliwa kpina na twarzy Blacka jak najbardziej do mnie przemawia :D I... och, to takie genialne. To, że udawał delegację, choć wcale nią nie był. Że przyniósł ciasteczka. Że zlał tamtego dziada i powiedział, że to "oni" go zlali. Jak ja go wielbię! Tak, że przeczytałam ten fragment trzy razy :D
    Porównanie matki do drewna (jakkolwiek głupio to teraz nie zabrzmiało) – miodzio! Bardzo pomysłowe i przemawiające. Ciekawy sposób na obrazowanie rzeczywistości, moja droga :D
    Ale że niby dlaczego ona rzuciła quidditch? I to tak rzuciła, że nawet nie chciała patrzeć na mecze, a na miotły była uczulona? Czekej! Wiem! Chad najpewniej kaput, a że quidditch kojarzył jej się z nim, to... idę dobrym tropem? ;>
    Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że to będzie Syriusz! Czy Ty jesteś wstanie napisać z nim jakąkolwiek scenę, w której on mnie nie zachwyci?

    Bardzo fajny rozdział :) Marcinie, jestem z Ciebie dumna! Widać, że faktycznie wena dopisywała, że tworzyło Ci się lekko, nic na siłę... było parę literówek czy tam innych głupot, ale to nieważne. Całość bardzo mi się podobała. Powrót starej dobrej Czesi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja wiem, aczkolwiek nie dam głowy, że się w kanonie nie pojawiło takie ujęcie tej pozycji, a ja chciałam synonim :> jak tak narzekasz, to znajdź mi lepszy! :D
      Tak nieskromnie teraz będzie: też go wielbię w tamtym fragmencie :D Nigdy go nie kochałam bardziej <3 w ogóle to ten fragment jest starszy, niż reszta rozdziału i jak czytałam sobie całość dla podsumowania, to aż się podekscytowałam moim geniuszem i tym, że potrafiłam takiego Blacka oddać! Nie no, aż tak to nie było, ale z tamtego fragmentu jestem dumna :>
      Czekaj, który? A, już wiem! A wiesz, że one mi tak same wchodzą, te takie porównania, typu drewno-matka właśnie xd No cóż, porównania to moje ukochane środki stylistyczne, ja mogę wszystko do wszystkiego porównać, one są cudowne.
      Nie wiem co piszę, ale niech tak zostanie. Szkoda tylko, że tu się komentarze nie chowają, jak na starym onecie i publicznie się właśnie wygłupiam na własnym blogu xd trudno już!
      Ojeju, weź Ty mnie nie zmuszaj, żeby Ci powiedzieć! Bo w sumie mogłabym się podzielić swoimi planami, jako że i tak masz większy wgląd w moje dzieło i w sumie to mogłabym Cię tym samym zapytać o zdanie (bo oczywiście posłuchałabym się, gdybyś kazała mi zmienić, no nie? :D), ale serio chcesz sobie robić spoiler? :> A żeby nie było, że sobie dobrze radzisz: nie wiem czy czytałaś komentarze pod poprzednim postem, ale, jak wyznałam łezce., Chad ma się jeszcze pojawić! :>
      Ja się nie mogłam powstrzymać, żeby go tam nie wcisnąć XD a miało go nie być tak wcześnie w tej części! Dlatego jedna rzecz mi się nie będzie trzymać kupy (tak: kupy, jakie piękne słowo), ale ona akurat nie musi aż tak dobrze.

      Cieszę się, że Ci się podoba, Rafale (mogę tak?) :>
      A kiedy był zanik starej, dobrej Czesi? Wtedy kiedy jej nie było, czy w ostatkach pierwszej części?

      Usuń
    2. Strażnik trzech pętli ^^
      Yyyym... no sama nie wiem. Z jednej stronyc chcę jużteraznatychmiast wiedzieć co i jak, z drugiej, dobrze posiedzieć w niepewności, prawda? ;> Wybór pozostawiam Tobie, jak będziesz się chciała radzić to o spolierowanie się nie martw, tylko wal :)
      Rafale? xD Hmmm... no może być, ale wolałabym Jeremiaszu :D Albo... jak tam sobie chcesz. Niedźwiedź też był dobry :) O NIE. Niedźwiedź. Coś mi się przypomniało. Tzn. ktoś. Bo ktoś inny swego czasu też był tak nazywany. Nieważne, chyba zresztą pisałam Ci o tym w liście, to jak dojdzieee (;>), to się dowiesz.
      Uhm. Dziwnie mi teraz.
      Zanik był wtedy, kiedy Czesi nie było! Przecież tyle czasu trzymałaś ją zamkniętą pod schodami, że powinien być na to paragraf! Potem, w pierwszym odcinku Czesia się rozkręcała. Teraz już ją mamy w pełnej okazałości :)

      Usuń
  2. No niby... ale bramkarz mi się bardziej podoba, tak czy siak!
    Niebędę taka, nie będę Ci spojlerować, aczkolwiek i tak muszę Cię spytać o radeę w jednej kwestii, bo pewnie o czymś zapomniałam, ale to już przecież nie publicznie! W zaciszu fb Ci o Tym napiszę, kiedy już przestanę się ukrywać przed takimi tam ludźmi xd
    Ale to ja byłam Niedźwiedziem xd Twim Bratem Niedźwiedziem. Ty byłaś Brzoza i Ciemna Masa. I Bąki Pumby :D
    Oja, no wiem, o kogo chodzi. Czy to znaczy, że już nie mogę być Niedźwiedziem? :/ Swoją drogą: podejrzewam, że w tamtej sprawie nic a nic się nie zmieniło?
    ONA SOBIE ZASŁUŻYŁA NA WSZYSTKO, CO JĄ SPOTKAŁO, to przecież takie głupiutkie dziewcze było, nauczyło się trochę dpowiedzialności xd Rozkręcała? Ja miałam wrażenie, że poprzedni rozdział był jednak lepszy od tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był żart...
      Faktycznie kiepska sprawa, że te komentarze się nie zwijają... wszystkie komentarzowe głupoty wybebeszone na wierzch.
      Dobra, to jak już napiszesz, to od razu możesz wyjaśnić, przed kim się tak ukrywasz, oszczędźmy ten czas, który poświęciłabym potem na wypytywanie Ciebie, załatwmy to od razu ;)
      Aaaaaa, no tak! Popitoliło mi się. No nie wierzę, Bąki Pumby xD Co my wtedy brałyśmy? oLO
      Wiesz? Ha! Czyli list doszedł. Hmmm... nie no, możesz nim dalej być. Jakoś to przeboleję, moje złamane serce musi się oswoić z rzeczywistością :p Dobrze podejrzewasz.
      Nie mów tak, mogłabyś chociaż udawać skruszoną na wypadek pozwu.
      Hmmm, wg mnie ten rozdział był lepszy po tym względem. Tak lekko mi się to wszystko czytało, jakby Czesia naprawdę do mnie mówiła.
      Zauważyłaś, że masz pochrzanione godziny w komentarzach? :>

      Usuń
    2. Pokapowałam, no, tylko chciałam Cię wprawić w ten dziwny rodzaj zakłopotania, kiedy ktoś weźmie Twój żart/ironię na serio. Uwierz mi.
      I jeszcze mi się coś pochrzaniło z odpowiedziami. LOL, że się tak wyrażę. To przerażające, ale ostatnio coraz częściej docenam to "słowo". Jest taki ston, którego inaczej się nie odda, nie wpadając w poetyckie dywagacje xd
      Mogę wyjaśnić i teraz: obiecałam, że zrobię taką rzecz i jej nie zrobiłam i teraz zbiorę opierdol. Prędzej czy później, ale wolę później. Wkurza mnie to, że oni sądzą, że w moim superhierwymagającym LO mam jeszcze czas na takie sprawy - powiedziałam, odpisując Rafałowi na kolejny z rzędu komentarz.
      Ja też nie wiem, ale to był bardzo przaśny wieczór XD no i to było pod opisem Syriusza, nic dziwnego, że byłyśmy trochę skołowane ;>
      W sumie wiesz, nie możesz wpadać w otępienie za każdym razem, kiedy zobaczysz Misia Uszatka albo nie daj Boziu Puchatka. No nie? A mnie to już w ogóle :< widać, że mi nosi paluchy?
      Może zacznę w sądzie ;)
      No cóż, nad tamtym chyba za długo myślałam xd ale serio, wierz albo nie, ale ja go z rozwagą pisałam i namysłem! Dziwne, jak na mnie.
      A wiesz mże, jak je naprawić? :D

      Usuń
    3. A jednak nie wierzę.
      Czyli pozostanę Rafałem??
      Co? Nieee, Uszatek i Puchatek się nie liczą. Chodziło konkretnie o słowo "Niedźwiedź" (w drastycznych przypadkach "Niedźwiadek" :| Cicho. Nic nie mów :|)
      Ja wszystko wiem: wchodzisz sobie pięknie z bloggera na, nazwijmy to, "stronę operacyjną" swojego bloga (albo klikasz link "projekt" i Cię tam przeniesie). Wybierasz po lewej stronie z menu "ustawienia" -> dalej "język i formatowanie" -> ustawiasz strefę czasową ;)

      Usuń
    4. HA, Teraz Ty to zrobiłaś :> to był żart. ALE CIĘ WKRĘCIŁAM!
      Owszem, Rafale. Nie ma czegoś takiego, jak wielokrotny znak zapytania, jakbyś nie wiedziała!
      Już milknę. Jestem okropna, wiem.
      Patrz, udało się :D od dzisiaj jesteś moim guru.

      Usuń
    5. Nie, nie. To ja Cię wkręciłam.
      Wolałabym Jeremiasza, co? Albo Sergiusza. Proszę ^^ Przyzwyczaiłam się do emotek, okeeeeej?
      Od dzisiaj? : |

      Usuń
    6. Tak Ci się wydaje, bo Cię wkręciłam, ale to tylko dowód na to, że Mol znów jest górą.
      Oja, Sergiusz to taki koleś w klasie Koleżanki.Bez.Pseudonimu, który wygląda jak Snape. Nie, jesteś Rafałem. Masz z tym jakiś problem? :|
      Ojezu, serio? Emotki? Ja tych emotek wykrzyknikowych i pytajnikowych nienawidzę!
      Nie no, blogspotowym od dzisiaj :* chociaż nie umiesz korzystać z instrukcji, ergo wstawić takiego zacniureńkiego szablonu jak mój!

      Usuń
  3. Pytanie pierwsze: dlaczego te rozdziały są takie krótkie? No ja wiem, treść się liczy, a nie długość, i te migawki całkiem zgrabnie Ci wypadają, ale niedosyt jest.
    Chada nie było, ale był Syriusz. Jestem potworem, ale jakoś ciężko tej różnicy nie przeżyłam. Sama zobacz:
    ...odwiedził mnie nie kto inny, tylko Syriusz Black we własnej osobie. - SYYYYYRIUSZ! No dobrze, przepraszam, już się uspokajam.
    – Widzę, że jednak żyjesz – szepnął, najwyraźniej nie chcąc sprowadzić na siebie gniewu pani Reathley. – Niepotrzebnie dyskwalifikowali Boortha, co innego, gdyby ci się umarło. - That's so Syriusz.
    – Żart – wyjaśnił usłużnie. – Jako delegacja z Gryffindoru pragnę cię oficjalnie przeprosić. Zlaliśmy Boortha po powrocie do szatni.
    Pokiwałam głową, nic nie mówiąc. Black położył na mojej szafce nocnej paczkę i wyszedł, już nic więcej nie mówiąc.
    Tym, co od niego dostałam, były zawinięte w szary papier, jeszcze ciepłe ciasteczka czekoladowe z kawałkami orzechów – najlepsze, jakie można sobie wyobrazić. A tuż po moim wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego podeszła do mnie Rachel Figgs, obrońca Gryfonów.
    – Cecilly, zostałam oddelegowana by oficjalnie przeprosić cię za zachowanie Boortha podczas meczu. Syriusz zlał go po powrocie do szatni.
    Przeurocza scena. Do pliku z ulubionymi cytatami, ale już!

    Bardzo fajny fragment z charakterystyką matki i jej relacji z Cecilly. Bardzo ładna metaforyka, ja lubię takie kawałki ^^

    – No cóż. Kajam się. - Cecilly jaką kocham.

    – Eskorta czeka na ciebie w recepcji, na samym dole. Poznasz się, który to – dodał. - Wyczuwam Blacka ^^
    Ha! I just knew it!
    Przez chwilę – trochę dłuższą, niż powinna być – po prostu się sobie przyglądaliśmy, jak zwykłą dwójka ludzi, która nie widziała się bardzo długo i zmieniła znacząco od tego czasu. Nic nie kryło się za tymi oględzinami. Zwykłą ciekawość. A jednak trwały trochę za długo. - Bardzo mi się podoba. Ładne, zgrabne, klimatyczne.
    Poza tym urzekł mnie opis redakcji, naprawdę genialny. Aż sama chciałabym tam pracować. I pani Dymek, mega!

    OdpowiedzUsuń
  4. Paradoksalnie, pod względem błędów, ten rozdział wypadł lepiej.
    „Tego sportu powinni zabronić, po każdym meczu muszę kogoś bandażować, już a porozmawiam sobie o tym z dyrektorem!” - Chyba coś ci zjadło jot.
    Chciałabym, żeby ktoś się mną zajął, kiedy już będę niedomagać! - Czy nie powinno być jednak nie domagać, osobno?
    Przecież jest tyle sposobów, w co drugiej aptece na Pokątnej można przecież kupić eliksir miłosny! - Powtórzenie, nawet jako język mówiony niezbyt zgrabnie wypada. I w ogóle, jakoś taki kanciasty ten tekst. Ja wiem, że matka Cecilly do najsubtelniejszych należy, ale to chyba jednak przesada... Tu już będzie wyłącznie sugestia, ale napisałabym to jakoś subtelniej.
    Po tym, jak wypowiedziała tę kwestię, żachnęłam się tylko i biorąc ze sobą po drodze opakowanie chusteczek, odmaszerowałam do pokoju i zamknęłam się na klucz, pozostawiając ją samą sobie na środku mojej kuchni. - To tak na siłę wydłuża, przynajmniej według mnie. Nie lepiej napisać, że po tym stwierdzeniu itd.?
    Tym razem, słuchając tego ponownie, miałam ochotę zrobić to samo, nie zważając na to, ile czasu będę później wysłuchiwać kazań o moim nieodpowiednim zachowaniu - Powtórzenia się ganiają po tym zdaniu. I w ogóle, nie zupełnie zrozumiałam. To teraz jest inna rozmowa, przenosimy się w czasie, to już inny wątek, czy co?
    A, i jeszcze tam na końcu, przy opisie Syriusza, pojawiło się stwierdzenie wypucowany arystokrata, czy jakoś tak. Mogę się mylić, ale mnie jako mnie to tak średnio się zgrywa. Wypucowane to mogą być buty, mieszkanie... ja bym raczej użyła określenie wypacykowany, bo z czymś takim się spotykałam. Albo odpicowany, ale to już tak bardzo kolokwialnie brzmi.
    A poza tym, nie musiałaś mi pisać w komentarzu, że dodałaś nowy - mam Cię w liście czytalniczej ^^
    Ściskam i och, pisz, ja chcę wiedzieć, co dalej z Syriuszem! (Tak wiem, te priorytety.)

    OdpowiedzUsuń
  5. witaj, nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz - tu Fushigi z oddech-nieba :) onet jako portal blogowy kompletnie mnie zawiódł i nie jestem w stanie niczego tam już publikować (ani nawet napisać komentarza, na to wygląda), dlatego też całkiem niedawno blog przeniesiony został na http://oddech-nieba.blogspot.com/ ; jeśli więc jesteś zainteresowana, zapraszam - możliwe, że już wkrótce pojawi się tam kolejny rozdział :) jak obiecałam, nie znikam całkiem!
    pozdrowienia, Fu

    (przepraszaaaaaaam za spam, ale to był jedyny sposób żeby Ci to przekazać, choć właściwie nie wiem, czy jesteś jeszcze czymkolwiek z mojej strony zainteresowana... no ale. wybacz!)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zupełnie się nie spodziewałam, że przyjdzie mi czytać o Syriuszu już w tym rozdziale! Pod poprzednim jeszcze zastanawiałam się, czy w ogóle się pojawi! O rany, rany. Teraz już zupełnie mnie rozproszyłaś i nie wiem, czy będę w stanie sklecić choćby kilka słów ^^
    Właśnie zdałam sobie sprawę, że kocham narrację pierwszoosobową na blogach, dużo lepiej mi się ją czyta, i (jeśli dobrze pamiętam) wszystkie moje ulubione książki również pisane właśnie w takiej narracji. Taak, to taka ukryta aluzja co do Twojego opowiadania, bo mimo że to dopiero drugi rozdział nowej części, już zdążyłam na nowo pokochać Cecilly. ;>
    Kiedyś za bardzo nie wyobrażałam sobie czytania ff, który nie działby się w Hogwarcie, ale teraz stwierdziłam, że te po są chyba jeszcze lepsze. Wtedy ma się takie ogromne pole do popisu i w ogóle. W sumie Hogwart nieco ogranicza, trzeba trzymać się bardziej kanonu: lekcje, Hogsmeade, coś tak banalnego jak egzamin na teleportację itd. itd. A Ty tutaj nie masz czegoś takiego i muszę stwierdzić, że taka perspektywa jest jak najbardziej okej!
    Mimo że o Syriuszu wspomniałam już na początku, to teraz najwyższy czas, by napisać o nim coś jeszcze. Już nie mogę się doczekać aż opiszesz ich wyjście, gdzie na pewno wydarzy się coś ważnego i będzie szczera rozmowa i wszystko to, co kocham (czyli Syriusz, Syriusz, Syriusz...). Trzymam kciuki, żeby trójka pojawiła się tak szybko jak dwójka! ^^
    Myślę, że mogłabym jeszcze długo Cię wychwalać, ale nie jestem pewna, czy miałabyś ochotę to czytać (w końcu ileż można czytać te pochwały!), dlatego może już skończę. Naprawdę przepraszam za taki niezbyt składny komentarz i w ogóle, czuję, że za dużo w nim Syriusza, a przecież jego rola w tym rozdziale była doprawdy minimalna. Cóż... Ponadto jest już dość późno, myślę o chemii, historii i wszystkim, co mnie czeka za te kilka dni, kiedy skończą mi się ferie :(
    W każdym bądź razie podobało mi się bardzo!
    ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, rany, z tego wszystko zapomniałam wspomnieć o najważniejszej rzeczy, że najbardziej podobał mi się pierwszy fragment, w całości, z naciskiem na te dwa fragmenty:
      "– Żart – wyjaśnił usłużnie. – Jako delegacja z Gryffindoru pragnę cię oficjalnie przeprosić. Zlaliśmy Boortha po powrocie do szatni."
      "– Cecilly, zostałam oddelegowana by oficjalnie przeprosić cię za zachowanie Boortha podczas meczu. Syriusz zlał go po powrocie do szatni."
      Może się powtórzę, ale KOCHAM SYRIUSZA!

      Usuń
  7. na http://cien-ksiezyca.blogspot.com/ pojawił się rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem dlaczego, ale dopiero niedawno jakoś polubiłam Syriusza. Zawsze stroniłam od czasów przed Harrym, a teraz za to się karcę. Pomimo wszystko Łapa był świetnym facetem, jak widać po pierwszym fragmencie rozdziału. Ot świrusek, nie dziwota, że skończył jak skończył (a mi strasznie go było szkoda), no ale jako wujek Pottera sprawował się wręcz nienagannie. Co do rozdziału - to przeczytałam jakiś czas temu, ale daję Ci znać, że ja to Lu :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej, nie wiem, czy mnie pamiętasz, bo, wstyd się przyznać, ale w całej mojej czytelniczej egzystencji, skomentowałam Twoją Historię Przypadku jeden jedyny raz - jestem okrutnym czytelnikiem, naprawdę, czuję straszny wstręt przed pisaniem komentarzy, ale w końcu nic tak nie karmi weny jak odzew spragnionych krwi - to znaczy rozdziałów! - czytelników, więc mimo tego, że pora późna, a ja się muszę jutro zerwać rano z łóżka, pomijając błogosławiony fakt, że to najukochańsza sobota, zebrałam swoje palce nad klawiaturą i oto piszę! (Mam wrażenie, że zmęczę Cię okropnie samym tym długaśnym wstępem).

    W każdym razie, och!, nawet nie wiesz, jak cudownie odmóżdzająco jest wrócić z uczelni, gdzie całki kompletnie zniszczyły mi mózg i przeczytać coś napisanego lekkim, przyjemnym stylem. Szczerze mówiąc, już zapomniałam, że w ogóle był w tej historii jakiś epizod z Chadem (bo Syriuuuusz!), ale, jak podejrzewam (skoro nie ma go w obecnym życiu Cecilly) musiała go spotkać jakaś niemiła klątwa albo jakieś inne mniej śmiertelne wydarzenie, ale jakoś nie czuję sie specjalnie zobligowana do wyrażenia mojego współczucia, bo po raz kolejny "no bo Syriusz!". ^^
    Chciałabym napisać coś więcej, naprawdę, ale jakoś nic sensownego nie przychodiz mi do głowy - zrzućmy to na późną porę i pozostałości uczelnianych farmazonów w mojej głowie. :)

    Uściski,
    Michalina

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam Cię drogi blogowiczu!
    Powstał nowy blog\serwis z szablonami na blogspota. Wkładamy serce, aby każdy szablon miał swoją indywidualną duszę. Skorzystaj i przekonaj się sam. ZAPRASZAM NA www.the-spiral-graphic.blogspot.com!
    Pozdrawiam, chatelet.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie ogarniam prequela na onecie :( Masz go może w jakimś zgrabnym dokumencie w wordzie? I ochotę mi przesłać? (Jeśli tak, daj znać, to podam maila) :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, ja też go nie ogarniam i próbowałam coś zrobić, żeby był do ogarnięcia, ale... xd w pliku mam i chętnie wyślę :D

      Usuń
    2. To ja bym go widziała jako załącznik do maila :D wujcio.marian@gmail.com :)

      Usuń
  12. Może byś się wreszcie ogarnęła i dodała coś nowego?! Akurat nie mam co czytać, więc kolejny rozdział twojego geniuszu by mi nie zaszkodził :3
    WIĘC BIERZ SIĘ DO ROBOTY! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. akurat miałam otwarty plik z h-p, kiedy przeczytałam komentarz ^^ staaaram się z siebie coś wydusić, może niedługo się uda!

      Usuń
  13. Ten wyżej dobrze prawi, polać mu!
    Babcia, nie ociągaj się, tylko dawaj! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z nas dwóch to akurat Ty jesteś babcią :> i nawet dłużej zwlekasz z rozdziałem! Ale spokojnie, jaaakoś może się zabiorę.

      Usuń
    2. Śmie mi wypominać wiek...
      MOOOOOOOL, nie sraj żarem, tylko pisz! :D Ja to usycham z tęsknoty za jedynym mężczyzną mojego życia - kreowanym przez Ciebie Syriuszem! Ale jasne. Baw się dalej moim kosztem.

      Usuń
  14. rany, śniło mi się, że usunęłaś Historię, ale bym Cię zabiła!

    OdpowiedzUsuń
  15. Nigdy w życiu! Zresztą, ja nigdy nie usuwam, nawet tych porzuconych blogów ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ojej! Szalenie,szalenie mi się podoba!
    Syriusz jest jedną z moich ulubionych postaci w całej sadze i pojawia się także tutaj. Nie do końca byłam pewna, czy to rzeczywiście on będzie chronił naszą bohaterkę. Na szczęście - to ON!
    Uwielbiam te Twoje porównania. "Odkąd pamiętam, matka była taka sama, surowa jak świeżo ciosane drewno; może i ruchy cieśli były precyzyjne, może wytwór jego rąk był kształtny, dokładny, estetyczny – wciąż jednak pozostawał surowym drewnem, które nie miało w sobie, zdawałoby się, żadnego ciepła." Genialne!
    Wprost nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
    Ściskam i życzę weny.

    PS. W wolnej chwili zapraszam na http://kokilkaimpetyka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, Wen zawsze przychodzi, kiedy się czyta takie miłe słowa, szkoda, że sprawdziany z łaciny tak bardzo Go nie lubią!
      Niestety ja też się nie mogę doczekać xD ale prace wciąż trwają!
      Jeszcze raz dziękuję <3

      Usuń
  17. Witam serdecznie.
    Chciałabym Ciebie zaprosić na pewne forum w tematyce magii oraz ogółem fantastyki. Wszyscy razem tworzymy historię magiczną, w której dominuje szkoła magii. Jednak to nie jest wszystko. Można zapisać się nawet jako osoba dorosła i nie związana z miejscem szkoły i dobrze się bawić poza jej murami.
    Pewnie od razu kojarzy się to realiami Harry’ego Pottera, ale to błędne myślenie. Wypieramy się większości rzeczy z tej serii. Za dużo już tego w sieci. Jesteśmy mieszanką wybuchową wielu ksiąg i filmów, czego można się przekonać już po samym dołączeniu do fabuły.
    Mamy tutaj różne genetyki, nie tylko zwykłych czarodziei. Wampiry, wilkołaki, elfy i nie tylko, skupione w jednym miejscu zwanym po prostu Vaylon.
    Czy powinnam dodać coś jeszcze? Chyba tak. Jeżeli masz ochotę do nas dołączyć, to proszę przed rejestracją zapoznaj się z naszym regulaminem i w opcji gg, wpisz Twoje realne, a nie zmyślone. Jak to często bywa, ktoś coś źle wpisze, a potem nie jest w stanie dotrzeć do swojego konta. Dzięki temu jesteśmy w stanie pomóc bez potrzeby zakładania kolejnych multików.
    Może teraz warto Ciebie zachęcić fabułą? Cóż to nie głupi pomysł. Oto streszczenie tego co obecnie się dzieje.
    Obecnie mamy rok 2014. O wojnie sprzed 4 lat już mało kto pamięta. Wszyscy powrócili do swoich codziennych obowiązków ciesząc się życiem. Młody dyrektor Thiwel próbuje przywrócić szkołę Magii Vaylon do łask. Dwoi się i troi by wyniki młodych adeptów sztuk magicznych były jak najlepsze. Jest mu ciężko. Tym bardziej, że musi ukrywać swój zakazany związek i owoce tego związku - hybrydy wilka i dhampira. Zły charakter fabuły, Alaster Midges, doczekał się potomka. Kręci się gdzieś w okolicy i kombinuje jak uzyskać informacje od dziecka księżyca. Jezioro krucze pełne uwięzionych dusz budzi strach, a zarazem ciekawość. Tym bardziej, że mało kto zna tajemnicę skrywającą to miejsce. Ale spokojnie. Wybrańcy, Władcy Żywiołów, już się ukazują, by w jakiś tajemniczy sposób uwolnić to miejsce od klątwy. No i szykuje nam się ślub oraz potomek czarodziejki i elfa. Jakim cudem zły charakter stał się nagle dobry? To wszystko zasługa dobroci ze strony zwykłej rudowłosej śmiertelniczki.
    Już niedługo kolejna wojna. Czy do tego czasu dziecko księżyca wykiwa złego i przeżyje? Czy ślub dojdzie do skutku? Czy tajemnice nadal będą ukryte? To wszystko zależy od wszystkich postaci, a także od Ciebie. Może dzięki Tobie szala zostanie przesunięta na stronę dobra lub zła.
    Vaylon czeka na Ciebie
    http://vaylon.wxv.pl/
    W razie problemów proszę pisać na ten numer gg: 40007992. Chętnie pomogę i wyjaśnię co i jak.
    PS; Zapraszamy też do Tworzenia postaci z poszukiwanych. Dostępne propozycje znajdują się tutaj:
    http://www.czart.aaf.pl/postaci-vf68.htm
    Wstawione przez Shida Saruno.

    OdpowiedzUsuń
  18. 58 years old Database Administrator III Travus Becerra, hailing from Happy Valley-Goose Bay enjoys watching movies like "Out of Towners, The" and Machining. Took a trip to Su Nuraxi di Barumini and drives a Ferrari 250 SWB Berlinetta. przejdz tutaj

    OdpowiedzUsuń

13.02.2017

A może by tak?

Statystyka

Obserwatorzy