sobota, 25 stycznia 2014

trzeci

OTO I ON.
Wiele przeszedł, zważcie, czytając. Nie jestem do końca pewna, czy powinien pojawiać się w tej formie, ale pal sześć. Mimo wszystko jestem jako tako z niego zadowolona, zważywszy zwłaszcza na warunki, w jakich powstawał.
Paskudzie, za bicie mnie. Bez Ciebie nie byłoby go tutaj z nami!
Smacznego.
rozdział trzeci
jeśli to przypadkowi ludzie w przypadkowych miejscach, to ja jestem święta
nie było czasu na świętowanie tego, że Chad i ja zostaliśmy przyjęci do drużyny. Zdobyliśmy się tylko na wymianę smutnych uśmiechów, gdy ogłoszono wyniki naboru. Cieszyłam się z naszego sukcesu, ale serce miałam ściśnięte; nie potrafiłabym triumfować.
            Następnego dnia długo zwlekałam. Włożyłam czarną sukienkę, upięłam włosy i długo stałam w łazience, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, nie mogąc się pogodzić z tym, że nasz przyjaciel ze szkolnej drużyny, Matt Livsky nie żyje i niebawem odbędzie się jego pogrzeb. Ostatnie pożegnanie.
            Czas uciekał i wiedziałam, że muszę wziąć się w garść. Nie mogliśmy się spóźnić. Nie mogliśmy nie przyjść. Musieliśmy tam być.
            Spodziewałam się, że Chad będzie już na mnie czekał, ale nie było go w salonie. Znalazłam go w sypialni.
            Siedział na łóżku z twarzą schowaną w dłoniach. Stanęłam w drzwiach, przypatrując mu się ze smutkiem.
            – Chad? – spytałam, ledwo mówiąc, bo gardło miałam ściśnięte. Nie podniósł głowy ani nie poruszył się, więc przeszłam przez pokój by usiąść obok niego. Położyłam dłoń na jego ramieniu i ścisnęłam je pokrzepiająco, chociaż wiedziałam, że było to marne pocieszenie w obliczu jego straty. Naszej wspólnej straty.
            Chad wziął moją dłoń ze swojego ramienia i zamknął ją w swoich, podnosząc na mnie wzrok. Nigdy przedtem nie widziałam, żeby płakał. Nigdy.
            Dotknęłam wierzchem dłoni jego czoła i przesunęłam nią po jego skroni, a potem po powiekach. Poruszył się, by na chwilę zamknąć mnie w ciasnym uścisku, a potem wstać. Wyciągnął w moją stronę dłoń. Nie mogliśmy się spóźnić.
            Ceremonia była skromna i uczestniczyli w niej tylko najbliżsi. Rodzice Matta, jego żona, Dolph, jego dziadek i przyjaciele: ja, Chad i Marcus. To najprawdopodobniej było najtrudniejsze wydarzenie w moim życiu. Żaden mecz, żaden nabór, ani żaden z moich przypadków nawet się z tym nie równał. Dla nas wszystkich było to pierwsze uderzenie wojny. Trafiło nas prosto w twarz, prosto między oczy. Nie płakałam tylko dlatego, że wciąż nie rozumiałam, co się dzieje, gdy patrzyłam na zamykaną trumnę, ze wszystkich sił zaciskając rękę na dłoni Chada.
            Najtrudniej było patrzeć w oczy Dolph. Była dzielna, uśmiechała się do nas smutno, dziękując za przyjście, a ja mogłam sobie tylko wyobrażać, ile kosztuje ją ten uśmiech i podziwiałam ją za to, że jest tak silna. Właśnie Dolphine, o której zawsze myślałam, że jest najdelikatniejszą, najbardziej kruchą istotą z nas wszystkich.
            Wiedziałam, że tak należało, ale czułam się potwornie, zmuszona mówić rodzicom Matta, jakim dobrym był człowiekiem. Wszystko było prawdą, ale miałam wrażenie, że ci ludzie woleliby tego nie słuchać, że woleliby zostać sami, we dwójkę, we dwójkę opłakiwać jedynego syna, który został im odebrany zbyt wcześnie.
            Nie podeszłam nawet do dziadka Matta. Pamiętam, gdy mówił nam kiedyś, że wywarł największy wpływ na to, jakim był człowiekiem. Bałam się spojrzeć mu w oczy.
            Marcus pożegnał się pierwszy. Było mu równie trudno, co nam, ale on był w tym sam. Ja miałam Chada, a on miał mnie. Pożegnaliśmy się jako drudzy i w milczeniu opuściliśmy rodzinę, wolnym krokiem podążając przez alejkę cmentarza.
            Wiele słów cisnęło mi się na usta, ale żadne nie chciało zostać wymówione. Widziałam jednak w spojrzeniu Chada, że wie, co mam na myśli i że czuje to samo.
            Nie przeżyłabym, gdyby to on dziś leżał w trumnie.

*
nie odzywaliśmy się do siebie w drodze do brudnego zaułka jednej z Londyńskich ulic, naprzeciwko budynku redakcji. O czym zresztą mielibyśmy rozmawiać? Nie widzieliśmy się od bardzo dawna, a przy naszym ostatnim spotkaniu nie byłam dla niego zbyt miła. Przypomniawszy je sobie, zmieszałam się odrobinę, ale nie na tyle, by oceniające spojrzenie, jakim obdarzył mnie chwilę później, zbiło mnie z tropu. Kiedyś by zbiło. Dziś już nie.
            – Tutaj – powiedział, wskazując odnogę ulicy, wciskającą się pomiędzy dwa budynki. Był tam tylko trzepak i dwa kontenery na śmieci. Syriusz ruszył przodem, omijając trzepak, a ja poszłam tuż za nim. – Mamy jeszcze minutę i czterdzieści sekund – rzucił, odwracając się przez ramię, by na mnie spojrzeć. Podchwyciłam jego spojrzenie i skinęłam głową.
            Przystanął przy jednym z kontenerów i odwrócił się do mnie przodem. Wyglądał, jakby silił się na nonszalancję, bardzo nie chcąc, by było widać po nim jego faktyczny stan. Nie dałam się nabrać, ale nie miałam też zamiaru przeszkodzić mu w tym udawaniu ani dać po sobie poznać, że jego zasłona dymna nie działa. To nawet nie była moja sprawa, prawda? Sama bym pewnie zachowała się podobnie, gdyby starczyło mi na to siły. Wypiłam jednak dziś za mało kawy, żeby mogło się to udać.
            Przystanęłam koło niego. Rzucił mi przeciągłe spojrzenie, które zignorowałam, wpatrując się w nasze stopy, oparta bokiem o kontener na śmieci, zbyt udręczona i senna, żeby stać prosto. Odliczałam w myślach czas pozostały do podróży świstoklikiem.
            – McDolle?
            Powoli przeniosłam pytający wzrok na Syriusza.
            – Przykro mi. Słyszałem, co się wydarzyło i… przykro mi.
            Przełknęłam ślinę.
            – Wszyscy słyszeli.
            Pewnie elegancko byłoby podziękować. Zapewnić, jak bardzo uwierzyłam we współczucie. Udawać, że jestem wdzięczna. Ale za cholerę nie byłam, za cholerę nie wierzyłam. Nawet pomimo jego wyrazu twarzy i oczu. I ile razy można było wciąż i wciąż słuchać tego samego, przytakiwać i zmuszać się do smutnego uśmiechu?
            Więc odwróciłam tylko wzrok.
            – Czterdzieści sekund – powiedział.
            Chyba zrozumiał.

            Wyrwani z londyńskiej uliczki, zostaliśmy wyrzuceni w środku lasu. Nie zdołałam utrzymać równowagi i ze stęknięciem zaskoczenia upadłam na kolana, w ostatniej chwili ratując się łokciami przed spotkaniem twarzą z szyszkami. Nie zdążyłam się podnieść; zanim wykonałam jakikolwiek ruch, Syriusz podciągnął mnie do góry, łapiąc mnie pod pachami. Stęknęłam znowu, gdy świat zawirował mi przed oczami od tej nagłej zmiany położenia i gdy stanęłam na nogach, zachwiałam się lekko. Wyciągnęłam szybko rękę, by się o coś oprzeć, trafiając na ramię Blacka, który złapał mnie mocno za łokieć.
            – Jesteś pewna, że możesz dziś pracować? – zapytał, wpatrując się we mnie z lekkim przestrachem, najwyraźniej przerażony wizją, że mogłabym teraz zemdleć, a on musiałby mnie ratować. Nie miałam jednak zamiaru mdleć, nie miał czym się martwić.
            – Oczywiście, że tak! – zawołałam dziarsko, wyszarpując rękę z jego uścisku z taką werwą, że się zatoczyłam; utrzymałam jednak równowagę i gestem zatrzymałam Syriusza, który już ruszał, by znowu mnie podtrzymać z mieszanką determinacji i irytacji odmalowanymi na twarzy. – Nic mi nie jest, widzisz? – Udowodniłam mu to przechodząc kilka kroków, starając się nie dać po sobie poznać, że czułam się, jakbym zaraz miała zwymiotować. To była dla mnie jednak szara codzienność podróży świastoklikami, nic niezwykłego.
            – Jeszcze raz i cię stąd zabieram – rzucił Syriusz. Mój pokaz sił nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Zacisnęłam wargi, ostentacyjnie odwracając głowę w drugą stronę.
            – Staram się wykonać swoją pracę, Black – przypomniałam mu.
            – Ja też. W końcu mam cię chronić.
            – Przed śmierciożercami.
            Pewnie powinnam być mu wdzięczna za opiekę i tak dalej – zwłaszcza, że sama sobie bym nie pomogła, tyle uroku roztaczałam wokół siebie – ale przecież czuł się tylko zobligowany odgórnym poleceniem, prawda? Może i martwienia się o mój stan zdrowia nie obejmował jego zakres pracy, ale jednak tak właśnie w tym momencie to wyglądało: to było czysto służbowe spotkanie i nie było potrzeby, by Black zmuszał się do litościwego zachowania. Którego miałam dosyć, tak samo jak traktowania mnie jak kalekę, chociaż poniekąd sama doprowadzałam do tego, że ludzie tak mnie postrzegali. Ale przecież nie dążyłam do tego, żeby ludzie stali nade mną ze ścierką, spodziewając się, że zaraz się zapluję.
            Syriusz może nie miał ścierki, a ja się nie oplułam i wcale się na to nie zapowiadało, ale to i tak było irytujące.
            – Czy możemy iść? – spytałam ostro, równie ostre spojrzenie posyłając Blackowi, który przyglądał mi się w bardzo niekomfortowy dla mnie sposób.
            – Oczywiście.
            Odwrócił się na pięcie i ruszył, nie czekając na mnie. Podążyłam za nim, zachowując między nami odległość kilku kroków i wpatrując się zawzięcie w jego szerokie plecy. Miałam wrażenie, że znowu jesteśmy w Hogwarcie, a on znowu z bezczelną pewnością swojej władzy nade mną odprowadza mnie do Pokoju Wspólnego.
            Tyle tylko, że to było spotkanie służbowe i oboje byliśmy już dorośli.
            To zachowuj się jak dorosła, McDolle.
            Przyspieszyłam kroku, żeby się z nim zrównać. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by stwierdzić, że postanowienie zachowania pełnego profesjonalizmu mogło być trudne. Wydawało się, że dopiero teraz przypomniał sobie, że bardzo go irytuję, ale mimo to wyglądał na trochę rozbawionego. Skomentowałam jego spojrzenie uniesieniem brwi. Odpowiedział tym samym i odwrócił wzrok.
            Też spojrzałam przed siebie, akurat po to, by dostrzec powoli wyłaniający się spomiędzy drzew zarys sporego namiotu, prawdopodobnie należącego do Znikaczy z Grantham albo Złotych z Dover. Po kilku chwilach dostrzegłam też drugi namiot drużynowy i namiot sędziowski, a także kłębiących się wokół nich ludzi.
            Nie było ich tylu, ile bywało, zanim świat czarodziei opanowała panika. Nie było wielkiego pola namiotowego, jakie zazwyczaj widywało się podczas rozgrywek mistrzostw Anglii. Jak zauważyłam, gdy w końcu wyszliśmy z Syriuszem na niewielką, udeptaną polankę, kibiców była garstka, zdecydowanie przeważali ich przedstawiciele prasy, tacy jak ja, aurorzy i pracownicy Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Ci ostatni stali w grupce nieopodal namiotu sędziowskiego, rozmawiając. Gdy moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem jednego z nich, jęknęłam głucho, starając się dyskretnie schować za zupełnie zdezorientowanym Blackiem. Było już jednak za późno.
            – Kogo ja widzę, Cecilly McDolle! – usłyszałam tubalny głos i odwróciłam się w stronę Harlana Walpole’a, wpatrującego się we mnie z bardzo szerokim i bardzo sztucznym uśmiechem. Syriusz też obrócił się w jego stronę, doszczętnie już niszcząc moją kryjówkę i spojrzał na mnie pytająco.
            – Harlan! – mruknęłam niechętnie, ignorując Blacka i starając się uśmiechnąć. – Jak miło cię widzieć.
            Zapewne byłam bardzo przekonująca, ale to i tak nie miało znaczenia, w końcu Walpole najpewniej cieszył się na mój widok tak samo, jak i ja na jego. Był postawnym mężczyzną z siwiejącymi na skroniach, przerzedzonymi na czubku głowy włosami, który z twarzy przypominał rybę, zwłaszcza z tym uśmiechem.
            – Nie wiedziałem, że robisz w prasie, umówiłbym się z tobą na wywiad. – W tym momencie zaśmiał się ze swojego żartu, a ja tylko pokiwałam głową. – Dla kogo piszesz? Dla Świstoklika czy Niedzielnego Znicza?
            – Dla Czarownicy – powiedziałam, od razu odsuwając się przed falą uderzeniową jego gromkiego śmiechu, w którym wybrzmiewała ledwo uchwytna nuta złośliwości. Uśmiechnęłam się uprzejmie, udając, że to faktycznie zabawne, że była zawodniczka quidditcha, której Walpole nigdy nie lubił i bardzo nie chciał widzieć w sponsorowanej przez siebie drużynie, pisze dla tak nieprofesjonalnej gazety. Rzeczywiście zabawne. – A co się stało, że postanowiłeś przenieść się do Ministerstwa? – spytałam uprzejmie, doskonale przewidując moment, w którym jego uśmiech zrzednie. Pamiętam ten szał w mediach, gdy rozniosła się wieść, że Walpole ponoć zaangażowany był w pranie brudnych galeonów i w wyniku jakiegoś przekrętu stracił cały majątek. Tylko dzięki braku dowodom nie został ukarany i udało mu się uzyskać posadę w Ministerstwie. Clarity obsmarowała go w artykule specjalnie dla mnie.
            – Długa historia. – Harlan machnął ręką, a jego rybia twarz się zaczerwieniła. Uśmiechnęłam się triumfalnie, a Walpole zechciał chyba odbić piłeczkę i zmienił temat.
            – A kim jest ten młodzieniec? To przecież nie jest twój narzeczony. – Zaśmiał się znowu tubalnie.
            – Nie, ten młodzieniec to Syriusz Black, mój dawny znajomy i dzisiejsza ochrona. Syriuszu, to jest Harlan Walpole – powiedziałam przenosząc spojrzenie na samego zainteresowanego, by nie pokazywać Walpole’owi, że trafił w czuły punkt. Wyglądało na to, że początkowo zdezorientowany Black przestał się przejmować zajściem i rozglądał się wokół; dopiero na dźwięk swojego imienia ponownie zwrócił na nas uwagę i uścisnął wyciągniętą rękę urzędnika. Z zadowoleniem patrzyłam, jak tamten rozciera sobie później dyskretnie rękę, ze swoim typowym, rybim uśmiechem. – No cóż, musimy iść, trzymaj się, Harlan.
            Zanim Walpole zdążył mi odpowiedzieć, chwyciłam Blacka za rękaw i odciągnęłam go z daleka od tamtego miejsca, oddychając z ulgą i mamrocząc pod nosem wyzwiska pod adresem Harlana.
            – Czarujący. To ten od przekrętów, o którym jakiś czas temu było w Proroku? – spytał Syriusz, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę w kształcie bardzo dorodnej gruszki.
            – Taa – mruknęłam, wciąż go za sobą ciągnąc, jakby był kimś innym, niż moim ochroniarzem. Odetchnęłam głęboko. Wiedziałam, że wyjście w teren nie będzie zbyt radosnym wydarzeniem. Pomijając nawet niechęć do postawienia nogi na stadionie. Poczułam, że mdłości po podróży świstoklikiem, o których zapomniałam podczas marszu, powróciły ze zdwojoną siłą. Oparłam się plecami o drzewo, oddychając łapczywie z zamkniętymi oczami.
            – McDolle? – to Syriusz. Nie zareagowałam, mając wrażenie, że gdy tylko otworzę usta, wydobędzie się z nich coś więcej, niż kilka słów. – Zzieleniałaś – dodał i czułam, że taksuje mnie spojrzeniem, ale wciąż nie otwierałam oczu. – Dobrze się czujesz? Chyba jesteś chora.
            Owszem, byłam chora, byłam chora na strach. To była moja choroba, którą tłumiłam w sobie przez cały poranek, tak, jak nauczyłam się robić odkąd pracowałam w gazecie. Moje wysiłki z pełną świadomością zniweczył Walpole, przypominając mi, dlaczego pracuję w gazecie, dlaczego trzymam się biurka i zmuszam Ernesta, by zlecał mi artykuły o sprzęcie miotlarskim, jego konserwacji, technicznych nowinkach i równie nudnych rzeczach, dlaczego od dłuższego czasu szerokim łukiem omijałam życie, dlaczego przysięgłam, że nigdy więcej nie wsiądę na miotłę, chociaż wszyscy przekonywali mnie, że powinnam grać, że to moje powołanie, że muszę wrócić do drużyny albo nawet proponowali mi kontakty do wykwalifikowanych ludzi, mających pomóc mi przezwyciężyć traumę.
            Otworzyłam oczy, bo pod powiekami zaczęły przewijać się obrazy, twarze, błyski, popłoch. Natrafiłam spojrzeniem na Walpole’a, który patrzył w moją stronę z satysfakcją, a gdy podchwycił mój wzrok, uśmiechnął się upiornie. Nie musiał już w końcu przed nikim udawać.
            – McDolle? – ponowił próbę Syriusz, zwracając na siebie moją uwagę. Wyglądał dziwnie. Widziałam już u niego taki wyraz twarzy, ale na mnie nigdy nie patrzył.
            – To zły znak, że on tutaj jest – powiedziałam, gdy w końcu odzyskałam zdolność mówienia, uświadamiając sobie to dopiero z tą chwilą.
            – Kto? Walpole? – Postawa Syriusza się zmieniła. Napiął się cały, naprężył jak struna, wyczuwając chyba to, co chciałam przez to powiedzieć. Jakbym myślami przelała na niego swoje złe przeczucie, ściskające mój żołądek. Wyglądał jak zwierzę gotowe do skoku. Pokiwałam głową. Mimowolnie też napięłam wszystkie mięśnie.
            Później, gdy o tym myślałam, miałam wrażenie, że wyczułam wcześniej, że to się stanie. Że nie sam widok Harlana wywołał we mnie niepokój, tylko coś nieokreślonego, zakorzenionego we mnie i niemożliwego do zidentyfikowania, jakby coś więcej, niż zwyczajne przeczucie. Uruchomiło się kilka chwil przed intuicją Blacka. Kilka długich chwil wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami, napięty, zaalarmowany, ale wciąż nierozumiejący.
            Skuliłam się i zasłoniłam rękami na sekundę przed tym, jak rozbłysło światło, na chwilę przed tym, jak eksplozja zatrzęsła ziemią, na kilka kolejnych chwil przed tym, jak Syriusz doskoczył do mnie, by zaklęciem osłonić nas oboje przed lecącymi ze wszystkich stron kawałkami rozdartego na strzępy drzewa. Nie krzyknęłam tylko dlatego, że zabrakło mi powietrza w płucach, gdy siła odrzutu przycisnęła mnie do drzewa.
            Przez chwilę było cicho, a później kilka krzyków, dużo, dużo światła, szarpnięcie, przez które nagle znalazłam się na kolanach, zbyt zaskoczona, kolejne krzyki, niektóre daleko, niektóre blisko, świst, łomot, krzyki. Kolejna eksplozja przewróciła mnie znowu na kolana, bo ktoś, pewnie Syriusz, starał się mnie podnieść, krzyk, tym razem na pewno blisko. Nie potrafiłam rozróżnić słów, obraz zlewał się w kolorowe, świecące plamy, wybuchające zielenią, czerwienią, bielą i purpurą. Szarpnięcia raz po raz.  Świsty, krzyki, niektóre daleko, niektóre blisko, ale jednocześnie wszystkie docierające do moich uszu z odległości kilku wymiarów. Raz uświadomiłam sobie, że leżę z twarzą w na poły wydeptanej trawie, przy kolejnym przebłysku świadomości klęczałam, potem znowu leżałam, ale na plecach, a nade mną przelatywały rozbłyski, a nade mą ktoś się pochylał, a pod sobą czułam jeszcze kogoś innego. Znowu krzyk, blisko. „Szybko”, „McDolle”, „kurwa”, „drętwota”, tylko takie słowa udało mi się rozróżnić, ale wiedziałam, że to nie były wszystkie. Ten ktoś pode mną był zimny i sztywny, a w kolejnych krzykach usłyszałam swój własny. Znów stałam, a potem znów rozbłysły barwy, wirujące i wszechobecne, tym razem zupełnie inne. Barwy zniknęły i nagle było przyjemnie ciepło.
            Wiedziałam, że leżę, że leżę na czymś twardym, co nie było trawą ani udeptaną ziemią. Dźwięki zniknęły, teraz już w ogóle nic nie słyszałam. Mrugnęłam kilka razy oczami i zdałam sobie sprawę, że to, co widzę, to pochylający się nade mną Syriusz.
            – Zostań tu. Wracam tam.
            Zniknął. A ja, bardzo powoli budząc swoją świadomość, starałam się podnieść, ale nie miałam siły, przeczołgałam się kilka metrów, dopiero teraz zauważając, że czołgam się po podłodze, że jestem w budynku. A potem jęknęłam i zwymiotowałam. I dalej już nie pamiętam.


było mi ciepło i przyjemnie, i pierwszy raz od bardzo dawna czułam się zrelaksowana i wyspana. Nic i nikt mnie też nie obudziło i gdy otworzyłam oczy, po kilku minutach wylegiwania się w cieple, słońce zalewało pomieszczenie.
            Ale to pomieszczenie nie było moim pokojem.
            Podniosłam się gwałtownie do siadu, a głowa zapulsowała bólem. Przyzwyczaiłam się do takich pobudek, więc przymrużyłam tylko oczy, rozglądając się dookoła. Nigdy wcześniej nie widziałam tego miejsca. Pokój nie był bardzo duży, wystarczająco, by zmieścić w sobie szerokie łóżko, biurko i stojące przy nim najprostsze drewniane krzesło, szafkę nocną i sporą szafę, która była najładniejszym i jednocześnie najpewniej najstarszym meblem w pomieszczeniu, a także stertę walających się wszędzie ubrań, papierów, drobnych przedmiotów, pojedynczych monet i książek. To mógłby być mój pokój – wyglądał podobnie – ale nie, nie był.
            Przez minutę lub dwie siedziałam, rozglądając się bez zrozumienia, kiedy przypomniałam sobie, co się stało. Żółć podeszła mi do gardła, ale przełknęłam ją. Odrzuciłam kołdrę, którą byłam nakryta. Wciąż miałam na sobie ubranie, które wczoraj – o ile to było wczoraj – włożyłam na siebie do pracy, było jednak wymięte, ubrudzone ziemią i trawą.
            Podniosłam się. Powoli, omijając wszystkie przedmioty znajdujące się na ziemi, wyszłam z pokoju. Znalazłam się w krótkim, ciemnym korytarzyku, na który światło wlewało się tylko przez uchylone drzwi naprzeciwko mnie. Zajrzałam przez szparę.
            Za drzwiami znajdował się salon, a w nim, na zapadniętej, musztardowo żółtej kanapie siedział Syriusz Black, z zaciętym wyrazem twarzy wpatrujący się w coś, czego nie mogłam dostrzec ze swojej perspektywy. Podniósł wzrok natychmiast, gdy delikatnie pchnęłam drzwi, poszerzając szparę na tyle, by móc wślizgnąć się do środka i spojrzeć na niego z mieszanką zawstydzenia, obawy i pytania. Jego mieszanką było zmęczenie, pewien rodzaj zrezygnowanej irytacji i zmartwienie.
            – Obudziłaś się – stwierdził. Głos miał zachrypnięty. Wyglądał, jakby czuwał przez cały czas, kiedy ja spałam. Podejrzewałam, że tak właśnie było. Kiedy już skończył walczyć. – Jak się czujesz?
            Moja mina wystarczyła mu za odpowiedź. Żołądek skręcał mi się raz po raz, głowa pulsowała bólem, a w ustach miałam nieprzyjemny, kwaśny smak. Marzyłam o tym, by wrócić do swojego mieszkania, umyć zęby, położyć się w swoim własnym łóżku i patrzeć w sufit, dopóki nie uda mi się zasnąć. A potem wybudzić się z koszmaru, znów popatrzeć w sufit, znów zasnąć i znów popatrzeć. Tymczasem nie mogłam ruszyć się z miejsca i oderwać oczu od Syriusza.
            Przez chwilę panowała cisza. Nie potrafiłam zdobyć się na zadanie pytań, które chodziły mi po głowie, co zaś chodziło po głowie Blacka, nie miałam pojęcia.
            Zamknęłam za sobą drzwi do salonu i przeszłam kilka kroków.
            – Wrócę już do domu. Chyba już skończyła się twoja służba, co? – mruknęłam. – Nie będę dłużej zawracać ci głowy.
            – McDolle, zanim wyjdziesz… mam do ciebie pytanie. – Trochę przestraszył mnie jego wyraz twarzy. Wyglądał, jakby coś podejrzewał. Nie miałam pojęcia co, ale raczej dotyczyło mnie.
            – Tak? – zachęciłam go słabo.
            Przez chwilę milczał, jakby układając sobie swoje pytanie w głowie, zanim mi je zada. Patrzyłam na niego wyczekująco, spodziewając się, że zaraz oskarży mnie o współorganizację tamtego ataku, współdziałanie ze śmierciożercami, bycie na usługach Voldemorta. To nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś zarzucałby mi coś takiego. W końcu byłam tą osobą, która zawzięcie odmawiała walki przeciw czarnoksiężnikowi.
            – Skąd wiedziałaś, że to się wydarzy?
            Zbił mnie tym z tropu. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
            – Skąd ci przyszło do głowy, że wiedziałam?
            Cofnęłam się przed jego ostrym spojrzeniem. Nie zorientowałam się, co ma zamiar zrobić, gdy podszedł do mnie i brutalnie szarpnął mnie za lewe ramię, podciągając rękaw. Przez chwilę patrzył w moje blade przedramię ze zdziwieniem, gdy jego obliczenia okazały się błędne.
            Wyrwałam swoją rękę i zanim pomyślałam o tym, co chcę zrobić, głowa Blacka odskoczyła na bok z ogłuszającym plaśnięciem, a wnętrze dłoni aż mnie zapiekło. Nie żałowałam czerwonego śladu na jego arystokratycznej, nadętej twarzy.
            – Sądzisz, że gdybym była w to zamieszana, byłabym tam dzisiaj? I co, wyobrażałeś sobie, że mogłam z zimną krwią doprowadzić do tego, że kilkoro moich najbliższych gnije teraz pod ziemią? – spytałam ostro. Nie odpowiedział. Odwróciłam się na pięcie i zaklęłam. Naturalnie, nie mogłam się stamtąd teleportować. Znalazłam wzrokiem drzwi i ruszyłam w ich stronę.
            – McDolle, poczekaj. – Syriusz dopiero teraz obudził się z szoku i złapał mnie za ramię. Gdy odwróciłam się w jego stronę bojowniczo, strącając jego dłoń, cofnął się o krok, a ja patrzyłam na to z niemałą satysfakcją. – Przepraszam. Dobrze? Przepraszam.
            Splotłam ramiona na piersi i odwróciłam wzrok. Wciąż byłam wściekła. Przed oczami miałam obrazy: twarze, błyski popłoch, a na samą myśl, że ja mogłabym celowo do tego doprowadzić, poczułam smak żółci w gardle i kolejny przypływ wściekłości, że wysnuł taki wniosek.
            – Pierdol się, Black – mruknęłam zawzięcie. Odwróciłam się i znów zaczęłam iść w stronę drzwi. Usłyszałam, że przeklina. Zagrodził mi drogę.
            – Cecilly, przepraszam. Posłuchaj mnie! – Zatrzymałam się w pół kroku wykonanego po to, by go wyminąć mi podniosłam na niego wzrok. Wciąż kręciło mi się w głowie od złości, ale w jego spojrzeniu, w tych stalowoszarych oczach, było coś szczerego. Odwróciłam od niego wzrok, ale nie próbowałam już uciekać. – Czasy są niebezpieczne, nie można ufać nikomu, a pamiętasz chyba, jak ostatnio zbyłaś propozycję od Zakonu.
            Pokiwałam krótko głową.
            – Wezwałem Dumbledore’a.
            – Co zrobiłeś? – spytałam ostro, podnosząc na niego wzrok. Nie dał zbić się z tropu.
            – Wezwałem Dumbledore’a. Porozmawiaj z nim. Mam wrażenie, że możesz wiedzieć więcej, niż ci się wydaje. Może będziesz w stanie pomóc Zakonowi, nawet jeśli nie chcesz do niego wstępować. Nikt nie będzie cię zmuszał.
            Westchnęłam głęboko, przykładając dłoń do czoła. Miałam dosyć, chciałam wrócić do siebie i kontynuować swoją wegetację.
           – Dobrze. Porozmawiam z nim – powiedziałam mimo to i nienawidziłam się za to.
     – Świetnie. – W głosie Syriusza wybrzmiewał uśmiech samozadowolenia, który, jak podejrzewałam, wykwitł mu na ustach, ale zamiast na niego, patrzyłam pod nogi. – Za chwilę będzie tu też Clarity. Jest bardzo zmartwiona. Przyniesie ci jakieś ubrania z twojego mieszkania. Pewnie chcesz się umyć? Łazienka jest tam.

___________________________________
libstery

Paskudzie zawdzięczamy nie tylko powyższe, ale i drobny bonus, bo nominowana zostałam przez nią do Libsterów! Czy jakkolwiek się to nazywa, przepraszam, ale nie jestem do końca na bieżąco.

1. W co zamieniłby się przed Tobą bogin?
To trudne pytanie. W wolne łącze internetowe? Lustro? Wagę?
Nie no, tak poważnie, to prawdopodobnie w zwłoki.

2. Co zobaczyłabyś w zwierciadle Ain Eingarp?
Zobaczyłabym siebie trochę szczuplejszą, w hipsterskich (nie oceniajcie mnie) ciuchach, z profesjonalną kamerą pod pachą, skryptem swojego autorstwa i sygnowaną moim nazwiskiem książką w dłoni, z dużą ilością swoich przyjaciół, dwunastoma kotami, sześcioma psami, fretką i świnką wietnamską. Gdzieś się by też przewinął Syriusz.

3. Jak myślisz, jaką postać miałby Twój patronus?
Rozważałam kozę, rozważałam lamę, ale chyba jednak byłoby to jakieś ptaszysko. Kruk brzmi fajnie, ale jednak jest chyba zbyt mądry, gołąb na pewno nie, bo jest troszeczkę głupawy... może jakaś jaskółka albo sowa. W każdym razie jakiś bardzo sympatyczny, radosny i towarzyski ptak.
O, już wiem, papuga!

4. Gdybyś mogła mieć na własność myślodsiewnię albo oko Szalonookiego, co byś wybrała?
Myślodsiewnię, bez dwóch zdań! Ja - osoba popadająca niekiedy w ekstremum analizy pewnych sytuacji, której często coś umyka albo trzeba powtarzać coś pięćdziesiąt razy, żeby zrozumiała, o co chodzi, bo często jest niepoczytalna - nie mogłabym odpowiedzieć inaczej.

5. Za który wątek/scenę w HP masz największy żal do Rowling?
Śmierć Freda i epilog ostatniej części.

6. Który z jej bohaterów w całym kanonie najbardziej przypadł Ci do gustu?
Pewnie się nie spodziewacie takiej odpowiedzi, ale taki jeden Syriusz Black. No i bliźniaki Weasley. I Hedwiga.

7. Który z Twoich bohaterów jest najbardziej do Ciebie podobny?
Ojojoj. Jeśli chodzi o to opowiadanie... chyba Chad, ale naprawdę trudno mi stwierdzić. 

8. Z czego czerpiesz najwięcej inspiracji? Jak się rodzą Twoje pomysły do pisania?
Z codzienności, z siebie, z innych ludzi, z pięknych widoków, pięknych zdjęć, pięknych książek i pięknej muzyki.

9. Twoje hobby poza pisaniem to…?
Kinematografia, spanie, filozofowanie, rysunek, śpiew, spanie, jedzenie, fotografia, czytanie, jedzenie i spanie.

10. I dla odmiany pytam o NAJGORSZĄ książkę, jaką czytałaś?
Jak to szło... chyba "Klątwa tygrysa", co w ogóle było! I chyba "Upadli" druga nosiła tytuł.

A że jestem leniwa oraz nie bardzo wiem, kogo mam klepać dalej, po prostu ponawiam pytania Megalomanki (nie będziesz zła, prawda, babciu?) i może na nie odpowiedzieć ktokolwiek, kto chce poczuć się klepnięty!

17 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Chorobo jedna, powiem Ci szczerze: mam straszne kłopoty ze skomentowaniem tego rozdziału. Pogubiłam się trochę, postanowiłam przeczytać wcześniejsze rozdziały i poknociło mi się jeszcze bardziej. Przeczytałam nasze rozmowy z ostatnich miesięcy, ale nie znalazłam niczego, co by to wyjaśniło.

      Łotóż: Kiedy był pogrzeb Matta Livsky'ego? Byłam pewna na początku, że to bieżąca akcja (a Syriusz z tego powodu mówi Czesi, że mu przykro), ale potem zajrzałam do drugiego rozdziału, który kończy się kontynuowanym tutaj wątkiem, czyli napotkaniem Blacka, który ma nam eskortować C. Jak rozumiem, pogrzeb był teraz tylko wspomnieniem wyrwanym z kontekstu (jak to było na początku dwójki, kiedy Łapa przynosi Czesi ciastka do skrzydła szpitalnego), a tak naprawdę wydarzył się przed rozdziałem pierwszym i dlatego Cess jest w tak podłym nastroju, w rozsypce wręcz od początku?
      Ale w takim razie, skoro to tylko retrospekcja, to co się dzieje z Chadem? Podejrzewałam wcześniej, że zginął i przez niego Czesia porzuciła quidditch, ale napisałaś, że Chad się jeszcze pojawi, więęęęc? ;> Bo przecież musiało się coś z nim stać, rozstali się? Można tak wnioskować po tym, że Harlan trafił w czuły punkt, pytając o narzeczonego i wywołując potem tym samym masę wspomnień (któych wciąż nie dajesz poznać!). Obie sprawy proszę mje tu wyjaśnić natentychmiast: Chada i quidditch!

      I powiem Ci, że bardzo dobrze, że odłożyłaś ten atak śmierciojadów i upadek, bo to wszystko działoby się zdecydowanie za szybko! Nie pędź tak do przodu, bo by się zrobił chaos, tylko poukładaj nam w głowie to, co już jest :D Pobaw się trochę bohaterami i daj się tymi skubańcami nacieszyć :> (Rany, cały czas myślę o tym, co się wydarzy pod koniec, nie mogę się nadziwić! I z jednej strony, nie mogę się doczekać, ale z drugiej, nie chcę, żebyś wyskoczyła z tym za szybko, bo to by oznaczało Azkaban Syriusza, kiepski los Czesi no i koniec Hapety samej w sobie :c)

      A więc to był ten osławiony ciemny zaułek! ^^ Czekali sobie bezczelnie na świstoklika!
      I w ogóle Dolph to była ta panna, której Czesia swego czasu złamała nos na terningu w Hogwarcie? I ta, którą Clarity i Czesia widziały razem z Lupinem?
      Dostajesz ode mnie Nobla za „Szybko”, „McDolle”, „kurwa”, „drętwota” ! To samo tyczy się odskakującej z plaśnięciem głowy Blacka.
      I generalnie jak zwykle zazdroszczę Ci opisów. Przy Twoim pomysłach czuję się taka... stara, a głupia.
      Ale tak pomijając to wszystko, to wiesz, co najlepiej wpłynie na to opowiadanie? Wiesz? Wiem, że nie wiesz. To Ci powiem: Najlepiej będzie, jak czwórkę, w przeciwieństwie do trójki, napiszesz szybciej niż w rok xD Możesz mi to obiecać? Naprawdę czasem strasznie mi się już za Czesią tęskniło. Ja chcę nową porcję jej w najbliższym czasie!

      A za bogina w postaci wolnego łącza dostajesz kopa w dupę, bo tak parsknęłam śmiechem, że rozlałam herbatę! : [
      Jasne, wymyśliłam pytania tak genialne, że grzechem byłoby je blokować :pp

      Usuń
    2. Mały detektywie, tak właśnie ma być! Bardzo się cieszę, że się tak nad tym biedzisz, bez urazy :> Gwoli wyjaśnienia: wszystkie migawki na początkach rozdziałów dotyczą lat ominiętych, czyli końcówki siódmego roku - to już się skończyło - i okresu od ukończenia Hogwartu do czasu teraźniejszej akcji. Jeśli zaś chodzi o Chada i quidditch, to nie bój nic, ma tak być i ja Ci nic nie powiem, już za dużo spojlerów dostałaś, a z tym mi się nie spieszy. Ze wszystkimi wyjaśnieniami będziesz musiała poczekać jeszcze troszeczkę, praktycznie do końca Hapety, ale wszystko będzie. Swoją drogą nie wiem, czy trochę nie przedobrzę, ale to eksperymentalny chwyt z mojej strony.

      Zaplanowałam wszystko tak, że wyjaśnić się wszystko miało swoją drogą, ale wiesz, chyba zastanowię się trochę nad spowolnieniem akcji. Ale nic nie obiecuję, bo mój plan był od początku bardzo złowieszczy i nie wiem, czy mi się to będzie opłacać. Muszę dokonać bardzo wielu obliczeń.

      Tak, tak, Dolph to ta sama panna. Zresztą, nie wiem skapłaś, Matt Livsky też się pojawił w pierwszej części Hapety, Marcus też zresztą. Na początku miałam rozterkę, którego wsadzić do trumny :D Wiem, że nie mam serca.

      Jeśli chodzi o opisy, to ja nie wiem, o które Ci chodzi akurat w tym rozdziale, bo ja się chyba naszukam tych godnych zazdroszczenia. Ale postanowię Ci zaufać. A jeśli chodzi o głowę Blacka, to byłam pewna, że Ci się to spodoba!

      No, tak właściwie to miałam to w planach, żeby teraz nie zalegać rok z nowością xD nawet już zaczęłam pisać, ale znając mnie... no, nie mogę, niestety, obiecać. Mogę obiecać, że się będę bardzo starać, jeśli Ci to wystarczy. Póki co korzystam z tego, że znajduję się obecnie w Hapetowym ciągu.

      Usuń
    3. No bo franzolisz coś o upadku i tak dalej i sugerujesz, że zbliża się koniec, no to samo przez się nasuwa się "halo, a co z tymi wszystkimi niewyjaśnionymi wątkami?!" :> Dlatego spowolnienie akcji to idealny pomysł.
      Obawa przed przedobrzeniem jest normalna! Też się czasem boję kontynuować, bo wiem, jak grubymi nićmi szyte są pomysły, które zaczęłam wprowadzać już bradzo-bardzo dawno temu i nie mogę się z nich wycofać.
      Szczerze mówiąc, Matta i Marcusa kojarzyłam już tylko z początku pierwszego rozdziału tutaj. Ale Dolph, która ma tak charakterystyczne imię wyjątkowo zapadła mi w pamięć.
      Chodzi o to, jak operujesz językiem nawet przy tak zwyczajnych scenach jak opisywanie drogi. Dziadu jeden.
      Wiesz co się stanie, jak nie będziesz częściej pasła opowiadania nowymi rozdziałami? Wiesz? Wiem, że nie wiesz. To Ci powiem: z Hapety zrobi się chabeta :c Masz o nią dbać, smrodzie! :>
      Ej, w ogóle, taką miałam piękną przygotowaną dedykację dla Ciebie, że och, że tak długo Cię nie ma i że może się w końcu zbierzesz, ochy i achy, a Ty mnie tu wyprzedziłaś z rozdziałem oLO

      Usuń
    4. Ach, wiesz, mój plan zakładał coś zupełnie innego, niż najwyraźniej sobie wyobrażałaś, bo dopiero z chwilą upadku miała zacząć się akcja ;) tyle tylko, że wymyślałam to... trzy? cztery lata temu? i dopiero niedawno upewniłam się w przekonaniu, że był to zupełnie niekanoniczny plan, a ja jednak jestem zwolenniczką zgodności z kanonem, dlatego zmieniłam kilka dosyć istotnych faktów w przyszłej akcji. Ale wiesz, za bardzo przedobrzyć i ze spowalnianiem nie mogę.

      Ha, mnie pospiesza, a sama to co? (Okej, ja zwlekałam trochę dłużej, ale nieważne.)

      Usuń
  2. Przeczytałam wreszcie i muszę Ci powiedzieć, że też miałam straszny problem w połapaniu się we wszystkim xD Zapomniałam już połowy akcji z drugiej części, a pierwszej to prawie w ogóle już nie pamiętam (Who the fuck is Marcus, Dolph i ten biedny uśmiercony Matt?!), więc szczerze mówiąc POWINNAM to sobie wszystko jeszcze raz przeczytać. Znając jednak twoją szybkość w pisaniu to będzie tak: Ja sobie wszystko poprzypominam ładnie, a i tak następny rozdział ukaże się za rok i znowu niczego nie będę pamiętała! Więc masz mi się zobowiązać, że częściej będziesz wstawiała nowe rozdziały!
    Co do tego fragmentu bardzo mi się podobał („Szybko”, „McDolle”, „kurwa”, „drętwota” - MISTRZ!), ale znowu miałam wrażenie, że ZA KRÓTKO! Musisz robić dłuższe rozdziały, żebym zdążyła się nimi nacieszyć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, przecież ta pierwsza część to tragedia, nie czytaj jej! A wszystkie osoby, o które pytasz, były w drużynie Krukonów ;)
      Ale, na Merlina, to przecież najdłuższy rozdział w historii Historii! Jest dwa razy dłuższy od poprzedniego.

      Usuń
    2. Hehs, ale od tak dawna nic nie wstawiałaś, że nie nacieszyłam się wystarczająco! CZEKAM na następny rozdział i mam nadzieję, że nie będę musiała na niego czekać ROK! Najwyżej z każdym spotkaniem będę Cię coraz bardziej męczyć i dręczyć! :D

      Usuń
  3. Pamietam Cię z onetu, jak przeczytałam jednym tchem tamto opowiadanie i jak juz wtedy kochałam Twojeog Syriusza, co wlasciwie nie jestbdziwne, bo ja i tak go kocha,. Tylko ze u niektorych jeszcze bardziej niz zwykle. Cieszę sie, ze wróciłas do pisania. Czytanie o starszej clarity jest chyba lepsze, bo po pierwsze sama jestem juz w podobnym wieku, a po drugie gdy pisze sie o czarodziejach juz po hogwarcie, ma sie wieksze pole do popisu,jesli chodzi o opisywanie ich życia czy pracy, a Tobie wychodzi to genialnie:) bardzo podoba mi sie, ze stworzyłas własny budynek, którym znajdują sie rozne biura związane z magicznym sportem, fajny pomysł. Po drugie podoba mi sie zabieg, który terwz widać juz wyraźnie,a. Mianowicie te krótkie fragmentu na poczatku każdego rozdziału (aczkolwiek lepiej by było,gdybys pisała je kursywa). Dzieki temu stopniowo bedziemy dowiaduwac sie,cóż to takiego sie stało, ze dziewczyna stała sie taka apatyczna... Co sie stało z Chacem? Mysle,ze to jest odpowiedz na to pytanie. Najwyraźniej nie sa małżeństwem, choc moze nadal barzeczenstwem (o czym mówił ten chłopak)? Dlaczego? Tzn.ja i tak widziałabym ja z. Blackiem, ale mimo wszystko chad ma cos w sobie, jest fantastycznym przyjacielem i nie chciałabym.by cos sie z mi, stało... Bo mam dwa pomysły-albo nie żyje/jest cieżko chory, albo w co nie chce mi sie wierzyć, zmienił zdanie co do własnej przyszłości... Tak wiec najwyraźniej będziesz trzymać nas w niepewności, co z jednej strony sie chwali. Gdyz każdy bedzie chciał wiedziec wiecej i bedzie czekał, z drugiej jednak jest nieco denerwujące dla czytelnika szczegolnie jesli czeka rok xD. Mam nadzie,e ze tym razem choc troche sie zlitujsz i dodasz czwórkę szybciej. Dlaczego dziewczyna odrzuciła qudditch-to drugie kluczowe pytanie. Czy boi sie samego latania po tym,co stało sie. marcuseM? Jesli tak,jest masochistka pracując jako reporterka sportowa,nawt jesli flatyczjie na tym sie zna. P drugie... Faktycznie boi sie o swoje życie, ale go nie jest jedyny powód wg mnie dla którego trzyma sie z dała zakonu itd. Ona po prostu chce uciec od swiata, ale jednoczesnie jakos ja ciągnie. Jest złośliwa wobec matki, mało zainteresowana znajomymi, ale jednoczesnie widać,z e w jakiś sposob chce wiedziec,co sie dzieje, ze do konca nie straciła ciekawości i ze ma przynajmniej na tyle siły, by wkurzyć własna rodzicielki bądź na tyle,by porozmawiać jak człowiek z przyjaciółka. Tak wiec mysle z e nie jest stracona dla swiata i ze moze nawet dogada sie z Syriuszem,którego zgrabnie tutaj wprowadziłas,nawet jesli i on nie jest obecnie w dobrym nastroju. O co chodzi z potterami
    . Żyć jeszcze musza, p ile trzymasz sie kanonu, ale jesli chodziłoby o przepowiednie...czy mogłaby o niej wiedziec, nie należąc nawt dod zakonu? Inna kwestia,ze jesli trzymasz sie kanonu, to chyba to opowiadanie i ewentualny zwiazek z Syriusz,e dlugoby nie potrwal :(:(:( ale moze jest jeszcze chad ? I ponownie wracamy do mojej pouli pytań ;) musze odwiedzić, ze bardzo dobrze wychodzi Ci narracja pierwszoosobowya,zarówno opisy miejsc postaci, jak i uczuć. Jest ironia, jest mrok,specyfika, nastrój... Swietnie wprowadzona szybkość akcji w tej notce, kiedy nadszedł atak... Dobre,wartkie dialogi. Czekam na rozmowę z Dumbledorem i zapraszam do mnie na zapiski-condawiramurs.blogspot.com (znajdzie sie cos dla miłośniczek pana Blacka).

    A i londyńskie uliczki powinny byc mała litera napisane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i kiedy był pogrzeb matta,Bp tego nie jestem wstanie umiejscowic w czasie...:(

      Usuń
    2. Pogrzeb Matta był niedługo po ukończeniu Hogwartu :)

      Jej, jak fajnie Cię tu widzieć! I dowiedzieć się, że czytałaś Hapetę jeszcze na onecie! Zaskoczyłaś mnie tym w sumie, bo Twój nick nie jest mi ani trochę obcy :) Jeśli chodzi o komplementy: bardzo, bardzo dziękuję (aż chyba się dziś zabiorę za pisanie, skoro i tak mam wolne :D). A jeśli chodzi o pytania: chyba postąpię profesjonalnie i nie odpowiem na żadne, bo tekst powinien w końcu bronić się sam i mam nadzieję, że obroni się, kiedy już przyjdzie na to pora, a z moich wyjaśnień bardzo łatwo się robią spojlery. Kiedyś już tam pod rozdziałem zdradziłam, więc i Tobie napiszę, że Chad się jeszcze pojawi ;)

      Dziękuję za komentarz, w najbliższym czasie zajrzę na Twój blog :)

      Usuń
    3. Ok, przynajmniej tyle dobrego, że Chad będzie, choć liczyłam na więcej xD zapraszam do mnie na nowość :) wczesniej byłam Varienną, a jeszcze wcześniej to nawet nie pamiętam

      Usuń
    4. Condawiramurs5 marca 2014 21:56

      Zapraszam na mój nowy blog niedoceniony.blogspot.com

      Usuń
  4. Przyznam szczerze, że trochę mocno się gubię w tym opowiadaniu. Z tego, co przeczytałam, jest to kontynuacja historii z poprzedniego bloga i może dlatego tak mało rzeczy rozumiem. Poza tym nie mam pojęcia, co zostało wyjaśnione w poprzedniej części, a co jest nowymi tajemnicami wprowadzonymi na potrzebę urozmaicenia części drugiej. Brakuje mi trochę w zakładkach jakiegoś streszczenia czy choćby ogólnego zarysu tego, co opisywałaś na poprzednim blogu. No dobra, ale to tyle, jeśli chodzi o uwagi, a tera sama treść.
    Ostatnio coraz częściej spotykam się z ff i nie wiem, czy to jakiś nagły powrót mody na ich pisanie, czy może po prostu przypadek, że wcześniej trafiałam na opowiadania autorskie. Szczerze mówiąc nie przepadam za ff, ale wiem też, że nie można się wypowiadać o wszystkich tak samo, bo niektóre mimo wszystko są ciekawe i dobrze napisane. Twoje opowiadanie przypadło mi do gustu przede wszystkim dlatego, że sama wymyśliłaś głównych bohaterów (no a przynajmniej prawie wszystkich) i nie tworzyłaś jedynie nowych historii postaci, które doskonale znamy z książek J.K.R. Poza tym spodziewałam się akcji rozgrywającej się w Hogwarcie, a tymczasem Ty postanowiłaś się skupić na życiu bohaterów już po ukończeniu szkoły. Może nie czytałam zbyt wielu ff potterowskich, ale jeśli już na jakieś trafiałam, zawsze były to historie czarodziejów, którzy nadal się uczą. Mogłaś się wykazać inwencją twórczą i mimo wszystko stworzyć własny świat przedstawiony, którego głównym elementem nie jest wcale Hogwart, ale miejsce pracy głównej bohaterki, jej mieszkanie i wszystko to, co w książkach o HP nie było opisane.
    I muszę przyznać, że bardzo polubiłam Syriusza. Wydaje się zupełnie inną postacią niż w książce, w której nie żywiłam do niego żadnych specjalnych uczuć, po prostu sobie był i jakoś nie zwracałam na niego uwagi. W tym opowiadaniu jest on nieco bardziej wyrazisty, tajemniczy, lekko ironiczny, a ja uwielbiam postaci, które kpiąco się uśmiechają.
    Nie za bardzo wiem, co jeszcze napisać, bo zbyt wielu rzeczy tutaj nie rozumiem. Nie wiem, czemu główna bohaterka jest wiecznie w okropnym nastroju, czy to z powodu utraty przyjaciela, którego pogrzeb był opisany, czy może z zupełnie innej przyczyny opisanej w poprzedniej części albo może wręcz przeciwnie - jak na razie niewyjaśnionej, żeby czytelnika zaciekawić. W każdym razie będę czytać dalej, może czegoś się w końcu dowiem :))
    Pozdrawiam
    koszmar-na-jawie
    b-u-n-t

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam właśnie ostatnio o umieszczeniu jakiegoś streszczenia, chociaż nie jestem fanką takich rozwiązań. Ale rozumiem, że samo istnienie pierwszej części dla nowych czytelników może być bardzo mylące. Powiem tyle, że między tą częścią i prequelem jest pięć kosmosów i jedyne, co mają ze sobą wspólnego, to postaci. Nawiązanie było chyba jedno i to było zaledwie wspomnienie, w sumie nawet nieważne. Część pierwsza jest wybitnie infantylna i tak naprawdę się od niej odcięłam. Wszystkie niejasności są więc zamierzone ;)

      Cieszę się, że Cię zainteresowałam ;) co prawda nie rozumiem, jak można nie zwracać uwagi na Syriusza (ale to już jest zboczenie, nie przejmuj się :P), ale właściwie do mnie dopiero po przeczytania miliona ff o huncwotach dotarło, jak bardzo tragiczną jest postacią. I piątka za kpiące uśmiechy!

      Pozdrawiam również ;)

      Usuń
  5. Autorko, przestań pisać do szuflady! Zapraszamy do sprawdzenia naszego portalu www.wydacksiazke.pl. Przetestuj system, w którym możesz samodzielnie zaprojektować i opublikować własną książkę.Po więcej informacji na temat self-publishingu zapraszamy na www.blog.wydacksiazke.pl Pozdrawiamy, WydacKsiazke.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na niedawno otwarty blog graficzny watch-meburn.blogspot.com :)
    Możesz tam wybrać dla siebie idealny szablon, złożyć propozycję, a już niedługo... złożyć zamówienie, jeśli chcesz, aby Twój blog był niepowtarzalny!
    Proponuję również wymianę linków w ramach współpracy :)
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń

13.02.2017

A może by tak?

Statystyka

Obserwatorzy