OTO I ON.
Wiele przeszedł, zważcie, czytając. Nie jestem do końca pewna, czy powinien pojawiać się w tej formie, ale pal sześć. Mimo wszystko jestem jako tako z niego zadowolona, zważywszy zwłaszcza na warunki, w jakich powstawał.
Paskudzie, za bicie mnie. Bez Ciebie nie byłoby go tutaj z nami!
Smacznego.
rozdział trzeci
jeśli to przypadkowi ludzie w przypadkowych miejscach, to ja jestem
święta
nie było czasu na świętowanie tego, że Chad i ja
zostaliśmy przyjęci do drużyny. Zdobyliśmy się tylko na wymianę smutnych
uśmiechów, gdy ogłoszono wyniki naboru. Cieszyłam się z naszego sukcesu, ale
serce miałam ściśnięte; nie potrafiłabym triumfować.
Następnego dnia długo zwlekałam.
Włożyłam czarną sukienkę, upięłam włosy i długo stałam w łazience, wpatrując
się w swoje odbicie w lustrze, nie mogąc się pogodzić z tym, że nasz przyjaciel
ze szkolnej drużyny, Matt Livsky nie żyje i niebawem odbędzie się jego pogrzeb.
Ostatnie pożegnanie.
Czas uciekał i wiedziałam, że muszę
wziąć się w garść. Nie mogliśmy się spóźnić. Nie mogliśmy nie przyjść.
Musieliśmy tam być.
Spodziewałam się, że Chad będzie już
na mnie czekał, ale nie było go w salonie. Znalazłam go w sypialni.
Siedział na łóżku z twarzą schowaną
w dłoniach. Stanęłam w drzwiach, przypatrując mu się ze smutkiem.
– Chad? – spytałam, ledwo
mówiąc, bo gardło miałam ściśnięte. Nie podniósł głowy ani nie poruszył się,
więc przeszłam przez pokój by usiąść obok niego. Położyłam dłoń na jego
ramieniu i ścisnęłam je pokrzepiająco, chociaż wiedziałam, że było to marne
pocieszenie w obliczu jego straty. Naszej wspólnej straty.
Chad
wziął moją dłoń ze swojego ramienia i zamknął ją w swoich, podnosząc na mnie
wzrok. Nigdy przedtem nie widziałam, żeby płakał. Nigdy.
Dotknęłam
wierzchem dłoni jego czoła i przesunęłam nią po jego skroni, a potem po
powiekach. Poruszył się, by na chwilę zamknąć mnie w ciasnym uścisku, a potem
wstać. Wyciągnął w moją stronę dłoń. Nie mogliśmy się spóźnić.
Ceremonia była skromna i uczestniczyli w niej tylko najbliżsi.
Rodzice Matta, jego żona, Dolph, jego dziadek i przyjaciele: ja, Chad i Marcus.
To najprawdopodobniej było najtrudniejsze wydarzenie w moim życiu. Żaden mecz,
żaden nabór, ani żaden z moich przypadków nawet się z tym nie równał. Dla nas
wszystkich było to pierwsze uderzenie wojny. Trafiło nas prosto w twarz, prosto
między oczy. Nie płakałam tylko dlatego, że wciąż nie rozumiałam, co się
dzieje, gdy patrzyłam na zamykaną trumnę, ze wszystkich sił zaciskając rękę na
dłoni Chada.
Najtrudniej
było patrzeć w oczy Dolph. Była dzielna, uśmiechała się do nas smutno,
dziękując za przyjście, a ja mogłam sobie tylko wyobrażać, ile kosztuje ją ten
uśmiech i podziwiałam ją za to, że jest tak silna. Właśnie Dolphine, o której
zawsze myślałam, że jest najdelikatniejszą, najbardziej kruchą istotą z nas
wszystkich.
Wiedziałam,
że tak należało, ale czułam się potwornie, zmuszona mówić rodzicom Matta, jakim
dobrym był człowiekiem. Wszystko było prawdą, ale miałam wrażenie, że ci ludzie
woleliby tego nie słuchać, że woleliby zostać sami, we dwójkę, we dwójkę
opłakiwać jedynego syna, który został im odebrany zbyt wcześnie.
Nie
podeszłam nawet do dziadka Matta. Pamiętam, gdy mówił nam kiedyś, że wywarł
największy wpływ na to, jakim był człowiekiem. Bałam się spojrzeć mu w oczy.
Marcus
pożegnał się pierwszy. Było mu równie trudno, co nam, ale on był w tym sam. Ja
miałam Chada, a on miał mnie. Pożegnaliśmy się jako drudzy i w milczeniu opuściliśmy
rodzinę, wolnym krokiem podążając przez alejkę cmentarza.
Wiele
słów cisnęło mi się na usta, ale żadne nie chciało zostać wymówione. Widziałam
jednak w spojrzeniu Chada, że wie, co mam na myśli i że czuje to samo.
Nie
przeżyłabym, gdyby to on dziś leżał w trumnie.
*
nie odzywaliśmy się do
siebie w drodze do brudnego zaułka jednej z Londyńskich ulic, naprzeciwko
budynku redakcji. O czym zresztą mielibyśmy rozmawiać? Nie widzieliśmy się od
bardzo dawna, a przy naszym ostatnim spotkaniu nie byłam dla niego zbyt miła.
Przypomniawszy je sobie, zmieszałam się odrobinę, ale nie na tyle, by
oceniające spojrzenie, jakim obdarzył mnie chwilę później, zbiło mnie z tropu.
Kiedyś by zbiło. Dziś już nie.
– Tutaj
– powiedział, wskazując odnogę ulicy, wciskającą się pomiędzy dwa budynki. Był
tam tylko trzepak i dwa kontenery na śmieci. Syriusz ruszył przodem, omijając
trzepak, a ja poszłam tuż za nim. – Mamy jeszcze minutę i czterdzieści sekund –
rzucił, odwracając się przez ramię, by na mnie spojrzeć. Podchwyciłam jego
spojrzenie i skinęłam głową.
Przystanął
przy jednym z kontenerów i odwrócił się do mnie przodem. Wyglądał, jakby silił
się na nonszalancję, bardzo nie chcąc, by było widać po nim jego faktyczny
stan. Nie dałam się nabrać, ale nie miałam też zamiaru przeszkodzić mu w tym
udawaniu ani dać po sobie poznać, że jego zasłona dymna nie działa. To nawet
nie była moja sprawa, prawda? Sama bym pewnie zachowała się podobnie, gdyby
starczyło mi na to siły. Wypiłam jednak dziś za mało kawy, żeby mogło się to
udać.
Przystanęłam
koło niego. Rzucił mi przeciągłe spojrzenie, które zignorowałam, wpatrując się
w nasze stopy, oparta bokiem o kontener na śmieci, zbyt udręczona i senna, żeby
stać prosto. Odliczałam w myślach czas pozostały do podróży świstoklikiem.
–
McDolle?
Powoli
przeniosłam pytający wzrok na Syriusza.
– Przykro
mi. Słyszałem, co się wydarzyło i… przykro mi.
Przełknęłam
ślinę.
–
Wszyscy słyszeli.
Pewnie
elegancko byłoby podziękować. Zapewnić, jak bardzo uwierzyłam we współczucie.
Udawać, że jestem wdzięczna. Ale za cholerę nie byłam, za cholerę nie wierzyłam.
Nawet pomimo jego wyrazu twarzy i oczu. I ile razy można było wciąż i wciąż
słuchać tego samego, przytakiwać i zmuszać się do smutnego uśmiechu?
Więc
odwróciłam tylko wzrok.
–
Czterdzieści sekund – powiedział.
Chyba
zrozumiał.
Wyrwani
z londyńskiej uliczki, zostaliśmy wyrzuceni w środku lasu. Nie zdołałam
utrzymać równowagi i ze stęknięciem zaskoczenia upadłam na kolana, w ostatniej
chwili ratując się łokciami przed spotkaniem twarzą z szyszkami. Nie zdążyłam
się podnieść; zanim wykonałam jakikolwiek ruch, Syriusz podciągnął mnie do
góry, łapiąc mnie pod pachami. Stęknęłam znowu, gdy świat zawirował mi przed
oczami od tej nagłej zmiany położenia i gdy stanęłam na nogach, zachwiałam się
lekko. Wyciągnęłam szybko rękę, by się o coś oprzeć, trafiając na ramię Blacka,
który złapał mnie mocno za łokieć.
– Jesteś
pewna, że możesz dziś pracować? – zapytał, wpatrując się we mnie z lekkim
przestrachem, najwyraźniej przerażony wizją, że mogłabym teraz zemdleć, a on
musiałby mnie ratować. Nie miałam jednak zamiaru mdleć, nie miał czym się
martwić.
–
Oczywiście, że tak! – zawołałam dziarsko, wyszarpując rękę z jego uścisku z
taką werwą, że się zatoczyłam; utrzymałam jednak równowagę i gestem zatrzymałam
Syriusza, który już ruszał, by znowu mnie podtrzymać z mieszanką determinacji i
irytacji odmalowanymi na twarzy. – Nic mi nie jest, widzisz? – Udowodniłam mu
to przechodząc kilka kroków, starając się nie dać po sobie poznać, że czułam
się, jakbym zaraz miała zwymiotować. To była dla mnie jednak szara codzienność podróży
świastoklikami, nic niezwykłego.
–
Jeszcze raz i cię stąd zabieram – rzucił Syriusz. Mój pokaz sił nie zrobił na
nim wielkiego wrażenia. Zacisnęłam wargi, ostentacyjnie odwracając głowę w
drugą stronę.
– Staram
się wykonać swoją pracę, Black – przypomniałam mu.
– Ja
też. W końcu mam cię chronić.
– Przed śmierciożercami.
Pewnie
powinnam być mu wdzięczna za opiekę i tak dalej – zwłaszcza, że sama sobie bym
nie pomogła, tyle uroku roztaczałam wokół siebie – ale przecież czuł się tylko
zobligowany odgórnym poleceniem, prawda? Może i martwienia się o mój stan
zdrowia nie obejmował jego zakres pracy, ale jednak tak właśnie w tym momencie
to wyglądało: to było czysto służbowe spotkanie i nie było potrzeby, by Black
zmuszał się do litościwego zachowania. Którego miałam dosyć, tak samo jak
traktowania mnie jak kalekę, chociaż poniekąd sama doprowadzałam do tego, że
ludzie tak mnie postrzegali. Ale przecież nie dążyłam do tego, żeby ludzie
stali nade mną ze ścierką, spodziewając się, że zaraz się zapluję.
Syriusz
może nie miał ścierki, a ja się nie oplułam i wcale się na to nie zapowiadało,
ale to i tak było irytujące.
– Czy
możemy iść? – spytałam ostro, równie ostre spojrzenie posyłając Blackowi, który
przyglądał mi się w bardzo niekomfortowy dla mnie sposób.
–
Oczywiście.
Odwrócił
się na pięcie i ruszył, nie czekając na mnie. Podążyłam za nim, zachowując
między nami odległość kilku kroków i wpatrując się zawzięcie w jego szerokie
plecy. Miałam wrażenie, że znowu jesteśmy w Hogwarcie, a on znowu z bezczelną
pewnością swojej władzy nade mną odprowadza mnie do Pokoju Wspólnego.
Tyle
tylko, że to było spotkanie służbowe i oboje byliśmy już dorośli.
To zachowuj się jak dorosła, McDolle.
Przyspieszyłam
kroku, żeby się z nim zrównać. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by
stwierdzić, że postanowienie zachowania pełnego profesjonalizmu mogło być
trudne. Wydawało się, że dopiero teraz przypomniał sobie, że bardzo go irytuję,
ale mimo to wyglądał na trochę rozbawionego. Skomentowałam jego spojrzenie uniesieniem
brwi. Odpowiedział tym samym i odwrócił wzrok.
Też
spojrzałam przed siebie, akurat po to, by dostrzec powoli wyłaniający się
spomiędzy drzew zarys sporego namiotu, prawdopodobnie należącego do Znikaczy z Grantham
albo Złotych z Dover. Po kilku chwilach dostrzegłam też drugi namiot drużynowy
i namiot sędziowski, a także kłębiących się wokół nich ludzi.
Nie było
ich tylu, ile bywało, zanim świat czarodziei opanowała panika. Nie było
wielkiego pola namiotowego, jakie zazwyczaj widywało się podczas rozgrywek
mistrzostw Anglii. Jak zauważyłam, gdy w końcu wyszliśmy z Syriuszem na
niewielką, udeptaną polankę, kibiców była garstka, zdecydowanie przeważali ich
przedstawiciele prasy, tacy jak ja, aurorzy i pracownicy Departamentu
Magicznych Gier i Sportów. Ci ostatni stali w grupce nieopodal namiotu
sędziowskiego, rozmawiając. Gdy moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem
jednego z nich, jęknęłam głucho, starając się dyskretnie schować za zupełnie
zdezorientowanym Blackiem. Było już jednak za późno.
– Kogo
ja widzę, Cecilly McDolle! – usłyszałam tubalny głos i odwróciłam się w stronę
Harlana Walpole’a, wpatrującego się we mnie z bardzo szerokim i bardzo
sztucznym uśmiechem. Syriusz też obrócił się w jego stronę, doszczętnie już
niszcząc moją kryjówkę i spojrzał na mnie pytająco.
–
Harlan! – mruknęłam niechętnie, ignorując Blacka i starając się uśmiechnąć. –
Jak miło cię widzieć.
Zapewne
byłam bardzo przekonująca, ale to i tak nie miało znaczenia, w końcu Walpole
najpewniej cieszył się na mój widok tak samo, jak i ja na jego. Był postawnym
mężczyzną z siwiejącymi na skroniach, przerzedzonymi na czubku głowy włosami,
który z twarzy przypominał rybę, zwłaszcza z tym uśmiechem.
– Nie
wiedziałem, że robisz w prasie, umówiłbym się z tobą na wywiad. – W tym
momencie zaśmiał się ze swojego żartu, a ja tylko pokiwałam głową. – Dla kogo
piszesz? Dla Świstoklika czy Niedzielnego Znicza?
– Dla Czarownicy – powiedziałam, od razu
odsuwając się przed falą uderzeniową jego gromkiego śmiechu, w którym
wybrzmiewała ledwo uchwytna nuta złośliwości. Uśmiechnęłam się uprzejmie,
udając, że to faktycznie zabawne, że była zawodniczka quidditcha, której
Walpole nigdy nie lubił i bardzo nie chciał widzieć w sponsorowanej przez
siebie drużynie, pisze dla tak nieprofesjonalnej gazety. Rzeczywiście zabawne.
– A co się stało, że postanowiłeś przenieść się do Ministerstwa? – spytałam
uprzejmie, doskonale przewidując moment, w którym jego uśmiech zrzednie.
Pamiętam ten szał w mediach, gdy rozniosła się wieść, że Walpole ponoć zaangażowany
był w pranie brudnych galeonów i w wyniku jakiegoś przekrętu stracił cały
majątek. Tylko dzięki braku dowodom nie został ukarany i udało mu się uzyskać
posadę w Ministerstwie. Clarity obsmarowała go w artykule specjalnie dla mnie.
– Długa
historia. – Harlan machnął ręką, a jego rybia twarz się zaczerwieniła.
Uśmiechnęłam się triumfalnie, a Walpole zechciał chyba odbić piłeczkę i zmienił
temat.
– A kim
jest ten młodzieniec? To przecież nie jest twój narzeczony. – Zaśmiał się znowu
tubalnie.
– Nie, ten
młodzieniec to Syriusz Black, mój dawny znajomy i dzisiejsza ochrona. Syriuszu,
to jest Harlan Walpole – powiedziałam przenosząc spojrzenie na samego
zainteresowanego, by nie pokazywać Walpole’owi, że trafił w czuły punkt. Wyglądało
na to, że początkowo zdezorientowany Black przestał się przejmować zajściem i
rozglądał się wokół; dopiero na dźwięk swojego imienia ponownie zwrócił na nas
uwagę i uścisnął wyciągniętą rękę urzędnika. Z zadowoleniem patrzyłam, jak
tamten rozciera sobie później dyskretnie rękę, ze swoim typowym, rybim
uśmiechem. – No cóż, musimy iść, trzymaj się, Harlan.
Zanim
Walpole zdążył mi odpowiedzieć, chwyciłam Blacka za rękaw i odciągnęłam go z
daleka od tamtego miejsca, oddychając z ulgą i mamrocząc pod nosem wyzwiska pod
adresem Harlana.
–
Czarujący. To ten od przekrętów, o którym jakiś czas temu było w Proroku? –
spytał Syriusz, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę w kształcie bardzo
dorodnej gruszki.
– Taa –
mruknęłam, wciąż go za sobą ciągnąc, jakby był kimś innym, niż moim ochroniarzem.
Odetchnęłam głęboko. Wiedziałam, że wyjście w teren nie będzie zbyt radosnym
wydarzeniem. Pomijając nawet niechęć do postawienia nogi na stadionie.
Poczułam, że mdłości po podróży świstoklikiem, o których zapomniałam podczas
marszu, powróciły ze zdwojoną siłą. Oparłam się plecami o drzewo, oddychając
łapczywie z zamkniętymi oczami.
–
McDolle? – to Syriusz. Nie zareagowałam, mając wrażenie, że gdy tylko otworzę
usta, wydobędzie się z nich coś więcej, niż kilka słów. – Zzieleniałaś – dodał
i czułam, że taksuje mnie spojrzeniem, ale wciąż nie otwierałam oczu. – Dobrze
się czujesz? Chyba jesteś chora.
Owszem,
byłam chora, byłam chora na strach. To była moja choroba, którą tłumiłam w
sobie przez cały poranek, tak, jak nauczyłam się robić odkąd pracowałam w
gazecie. Moje wysiłki z pełną świadomością zniweczył Walpole, przypominając mi,
dlaczego pracuję w gazecie, dlaczego trzymam się biurka i zmuszam
Ernesta, by zlecał mi artykuły o sprzęcie miotlarskim, jego konserwacji,
technicznych nowinkach i równie nudnych rzeczach, dlaczego od dłuższego czasu szerokim łukiem omijałam życie, dlaczego przysięgłam, że nigdy więcej
nie wsiądę na miotłę, chociaż wszyscy przekonywali mnie, że powinnam grać, że
to moje powołanie, że muszę wrócić do drużyny albo nawet proponowali mi
kontakty do wykwalifikowanych ludzi, mających pomóc mi przezwyciężyć traumę.
Otworzyłam
oczy, bo pod powiekami zaczęły przewijać się obrazy, twarze, błyski, popłoch.
Natrafiłam spojrzeniem na Walpole’a, który patrzył w moją stronę z satysfakcją,
a gdy podchwycił mój wzrok, uśmiechnął się upiornie. Nie musiał już w końcu
przed nikim udawać.
–
McDolle? – ponowił próbę Syriusz, zwracając na siebie moją uwagę. Wyglądał
dziwnie. Widziałam już u niego taki wyraz twarzy, ale na mnie nigdy nie patrzył.
– To zły
znak, że on tutaj jest – powiedziałam, gdy w końcu odzyskałam zdolność
mówienia, uświadamiając sobie to dopiero z tą chwilą.
– Kto?
Walpole? – Postawa Syriusza się zmieniła. Napiął się cały, naprężył jak struna,
wyczuwając chyba to, co chciałam przez to powiedzieć. Jakbym myślami przelała
na niego swoje złe przeczucie, ściskające mój żołądek. Wyglądał jak zwierzę
gotowe do skoku. Pokiwałam głową. Mimowolnie też napięłam wszystkie mięśnie.
Później,
gdy o tym myślałam, miałam wrażenie, że wyczułam wcześniej, że to się stanie.
Że nie sam widok Harlana wywołał we mnie niepokój, tylko coś nieokreślonego,
zakorzenionego we mnie i niemożliwego do zidentyfikowania, jakby coś więcej,
niż zwyczajne przeczucie. Uruchomiło się kilka chwil przed intuicją Blacka.
Kilka długich chwil wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami, napięty,
zaalarmowany, ale wciąż nierozumiejący.
Skuliłam
się i zasłoniłam rękami na sekundę przed tym, jak rozbłysło światło, na chwilę
przed tym, jak eksplozja zatrzęsła ziemią, na kilka kolejnych chwil przed tym, jak
Syriusz doskoczył do mnie, by zaklęciem osłonić nas oboje przed lecącymi ze
wszystkich stron kawałkami rozdartego na strzępy drzewa. Nie krzyknęłam tylko
dlatego, że zabrakło mi powietrza w płucach, gdy siła odrzutu przycisnęła mnie
do drzewa.
Przez
chwilę było cicho, a później kilka krzyków, dużo, dużo światła, szarpnięcie,
przez które nagle znalazłam się na kolanach, zbyt zaskoczona, kolejne krzyki,
niektóre daleko, niektóre blisko, świst, łomot, krzyki. Kolejna eksplozja
przewróciła mnie znowu na kolana, bo ktoś, pewnie Syriusz, starał się mnie
podnieść, krzyk, tym razem na pewno blisko. Nie potrafiłam rozróżnić słów,
obraz zlewał się w kolorowe, świecące plamy, wybuchające zielenią, czerwienią,
bielą i purpurą. Szarpnięcia raz po raz.
Świsty, krzyki, niektóre daleko, niektóre blisko, ale jednocześnie
wszystkie docierające do moich uszu z odległości kilku wymiarów. Raz
uświadomiłam sobie, że leżę z twarzą w na poły wydeptanej trawie, przy kolejnym
przebłysku świadomości klęczałam, potem znowu leżałam, ale na plecach, a nade
mną przelatywały rozbłyski, a nade mą ktoś się pochylał, a pod sobą czułam
jeszcze kogoś innego. Znowu krzyk, blisko. „Szybko”, „McDolle”, „kurwa”,
„drętwota”, tylko takie słowa udało mi się rozróżnić, ale wiedziałam, że to nie
były wszystkie. Ten ktoś pode mną był zimny i sztywny, a w kolejnych krzykach
usłyszałam swój własny. Znów stałam, a potem znów rozbłysły barwy, wirujące i
wszechobecne, tym razem zupełnie inne. Barwy zniknęły i nagle było przyjemnie
ciepło.
Wiedziałam,
że leżę, że leżę na czymś twardym, co nie było trawą ani udeptaną ziemią.
Dźwięki zniknęły, teraz już w ogóle nic nie słyszałam. Mrugnęłam kilka razy
oczami i zdałam sobie sprawę, że to, co widzę, to pochylający się nade mną
Syriusz.
– Zostań
tu. Wracam tam.
Zniknął.
A ja, bardzo powoli budząc swoją świadomość, starałam się podnieść, ale nie
miałam siły, przeczołgałam się kilka metrów, dopiero teraz zauważając, że
czołgam się po podłodze, że jestem w budynku. A potem jęknęłam i zwymiotowałam.
I dalej już nie pamiętam.
było mi ciepło i
przyjemnie, i pierwszy raz od bardzo dawna czułam się zrelaksowana i wyspana. Nic
i nikt mnie też nie obudziło i gdy otworzyłam oczy, po kilku minutach
wylegiwania się w cieple, słońce zalewało pomieszczenie.
Ale to
pomieszczenie nie było moim pokojem.
Podniosłam
się gwałtownie do siadu, a głowa zapulsowała bólem. Przyzwyczaiłam się do
takich pobudek, więc przymrużyłam tylko oczy, rozglądając się dookoła. Nigdy
wcześniej nie widziałam tego miejsca. Pokój nie był bardzo duży, wystarczająco,
by zmieścić w sobie szerokie łóżko, biurko i stojące przy nim najprostsze
drewniane krzesło, szafkę nocną i sporą szafę, która była najładniejszym i
jednocześnie najpewniej najstarszym meblem w pomieszczeniu, a także stertę
walających się wszędzie ubrań, papierów, drobnych przedmiotów, pojedynczych
monet i książek. To mógłby być mój
pokój – wyglądał podobnie – ale nie, nie był.
Przez
minutę lub dwie siedziałam, rozglądając się bez zrozumienia, kiedy przypomniałam
sobie, co się stało. Żółć podeszła mi do gardła, ale przełknęłam ją. Odrzuciłam
kołdrę, którą byłam nakryta. Wciąż miałam na sobie ubranie, które wczoraj – o
ile to było wczoraj – włożyłam na siebie do pracy, było jednak wymięte,
ubrudzone ziemią i trawą.
Podniosłam
się. Powoli, omijając wszystkie przedmioty znajdujące się na ziemi, wyszłam z
pokoju. Znalazłam się w krótkim, ciemnym korytarzyku, na który światło wlewało
się tylko przez uchylone drzwi naprzeciwko mnie. Zajrzałam przez szparę.
Za drzwiami
znajdował się salon, a w nim, na zapadniętej, musztardowo żółtej kanapie
siedział Syriusz Black, z zaciętym wyrazem twarzy wpatrujący się w coś, czego
nie mogłam dostrzec ze swojej perspektywy. Podniósł wzrok natychmiast, gdy
delikatnie pchnęłam drzwi, poszerzając szparę na tyle, by móc wślizgnąć się do
środka i spojrzeć na niego z mieszanką zawstydzenia, obawy i pytania. Jego
mieszanką było zmęczenie, pewien rodzaj zrezygnowanej irytacji i zmartwienie.
–
Obudziłaś się – stwierdził. Głos miał zachrypnięty. Wyglądał, jakby czuwał
przez cały czas, kiedy ja spałam. Podejrzewałam, że tak właśnie było. Kiedy już
skończył walczyć. – Jak się czujesz?
Moja
mina wystarczyła mu za odpowiedź. Żołądek skręcał mi się raz po raz, głowa
pulsowała bólem, a w ustach miałam nieprzyjemny, kwaśny smak. Marzyłam o tym,
by wrócić do swojego mieszkania, umyć zęby, położyć się w swoim własnym łóżku i
patrzeć w sufit, dopóki nie uda mi się zasnąć. A potem wybudzić się z koszmaru,
znów popatrzeć w sufit, znów zasnąć i znów popatrzeć. Tymczasem nie mogłam
ruszyć się z miejsca i oderwać oczu od Syriusza.
Przez
chwilę panowała cisza. Nie potrafiłam zdobyć się na zadanie pytań, które
chodziły mi po głowie, co zaś chodziło po głowie Blacka, nie miałam pojęcia.
Zamknęłam
za sobą drzwi do salonu i przeszłam kilka kroków.
– Wrócę
już do domu. Chyba już skończyła się twoja służba, co? – mruknęłam. – Nie będę
dłużej zawracać ci głowy.
–
McDolle, zanim wyjdziesz… mam do ciebie pytanie. – Trochę przestraszył mnie
jego wyraz twarzy. Wyglądał, jakby coś podejrzewał. Nie miałam pojęcia co, ale
raczej dotyczyło mnie.
– Tak? –
zachęciłam go słabo.
Przez
chwilę milczał, jakby układając sobie swoje pytanie w głowie, zanim mi je zada.
Patrzyłam na niego wyczekująco, spodziewając się, że zaraz oskarży mnie o
współorganizację tamtego ataku, współdziałanie ze śmierciożercami, bycie na
usługach Voldemorta. To nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś zarzucałby mi coś
takiego. W końcu byłam tą osobą, która zawzięcie odmawiała walki przeciw
czarnoksiężnikowi.
– Skąd wiedziałaś,
że to się wydarzy?
Zbił
mnie tym z tropu. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Skąd
ci przyszło do głowy, że wiedziałam?
Cofnęłam
się przed jego ostrym spojrzeniem. Nie zorientowałam się, co ma zamiar zrobić,
gdy podszedł do mnie i brutalnie szarpnął mnie za lewe ramię, podciągając
rękaw. Przez chwilę patrzył w moje blade przedramię ze zdziwieniem, gdy jego
obliczenia okazały się błędne.
Wyrwałam
swoją rękę i zanim pomyślałam o tym, co chcę zrobić, głowa Blacka odskoczyła na
bok z ogłuszającym plaśnięciem, a wnętrze dłoni aż mnie zapiekło. Nie żałowałam
czerwonego śladu na jego arystokratycznej, nadętej twarzy.
–
Sądzisz, że gdybym była w to zamieszana, byłabym tam dzisiaj? I co, wyobrażałeś
sobie, że mogłam z zimną krwią doprowadzić do tego, że kilkoro moich
najbliższych gnije teraz pod ziemią? – spytałam ostro. Nie odpowiedział.
Odwróciłam się na pięcie i zaklęłam. Naturalnie, nie mogłam się stamtąd
teleportować. Znalazłam wzrokiem drzwi i ruszyłam w ich stronę.
–
McDolle, poczekaj. – Syriusz dopiero teraz obudził się z szoku i złapał mnie za
ramię. Gdy odwróciłam się w jego stronę bojowniczo, strącając jego dłoń, cofnął
się o krok, a ja patrzyłam na to z niemałą satysfakcją. – Przepraszam. Dobrze?
Przepraszam.
Splotłam
ramiona na piersi i odwróciłam wzrok. Wciąż byłam wściekła. Przed oczami miałam
obrazy: twarze, błyski popłoch, a na samą myśl, że ja mogłabym celowo do tego doprowadzić, poczułam smak żółci w gardle
i kolejny przypływ wściekłości, że wysnuł taki wniosek.
– Pierdol
się, Black – mruknęłam zawzięcie. Odwróciłam się i znów zaczęłam iść w stronę
drzwi. Usłyszałam, że przeklina. Zagrodził mi drogę.
–
Cecilly, przepraszam. Posłuchaj mnie! – Zatrzymałam się w pół kroku wykonanego
po to, by go wyminąć mi podniosłam na niego wzrok. Wciąż kręciło mi się w
głowie od złości, ale w jego spojrzeniu, w tych stalowoszarych oczach, było coś
szczerego. Odwróciłam od niego wzrok, ale nie próbowałam już uciekać. – Czasy są
niebezpieczne, nie można ufać nikomu, a pamiętasz chyba, jak ostatnio zbyłaś
propozycję od Zakonu.
Pokiwałam
krótko głową.
–
Wezwałem Dumbledore’a.
– Co
zrobiłeś? – spytałam ostro, podnosząc na niego wzrok. Nie dał zbić się z tropu.
–
Wezwałem Dumbledore’a. Porozmawiaj z nim. Mam wrażenie, że możesz wiedzieć
więcej, niż ci się wydaje. Może będziesz w stanie pomóc Zakonowi, nawet jeśli
nie chcesz do niego wstępować. Nikt nie będzie cię zmuszał.
Westchnęłam
głęboko, przykładając dłoń do czoła. Miałam dosyć, chciałam wrócić do siebie i
kontynuować swoją wegetację.
–
Dobrze. Porozmawiam z nim – powiedziałam mimo to i nienawidziłam się za to.
–
Świetnie. – W głosie Syriusza wybrzmiewał uśmiech samozadowolenia, który, jak
podejrzewałam, wykwitł mu na ustach, ale zamiast na niego, patrzyłam pod nogi. –
Za chwilę będzie tu też Clarity. Jest bardzo zmartwiona. Przyniesie ci jakieś
ubrania z twojego mieszkania. Pewnie chcesz się umyć? Łazienka jest tam.
___________________________________
libstery
Paskudzie zawdzięczamy nie tylko powyższe, ale i drobny bonus, bo nominowana zostałam przez nią do Libsterów! Czy jakkolwiek się to nazywa, przepraszam, ale nie jestem do końca na bieżąco.
1. W co zamieniłby się przed Tobą bogin?
To trudne pytanie. W wolne łącze internetowe? Lustro? Wagę?
Nie no, tak poważnie, to prawdopodobnie w zwłoki.
2. Co zobaczyłabyś w zwierciadle Ain Eingarp?
Zobaczyłabym siebie trochę szczuplejszą, w hipsterskich (nie oceniajcie mnie) ciuchach, z profesjonalną kamerą pod pachą, skryptem swojego autorstwa i sygnowaną moim nazwiskiem książką w dłoni, z dużą ilością swoich przyjaciół, dwunastoma kotami, sześcioma psami, fretką i świnką wietnamską. Gdzieś się by też przewinął Syriusz.
3. Jak myślisz, jaką postać miałby Twój patronus?
Rozważałam kozę, rozważałam lamę, ale chyba jednak byłoby to jakieś ptaszysko. Kruk brzmi fajnie, ale jednak jest chyba zbyt mądry, gołąb na pewno nie, bo jest troszeczkę głupawy... może jakaś jaskółka albo sowa. W każdym razie jakiś bardzo sympatyczny, radosny i towarzyski ptak.
O, już wiem, papuga!
4. Gdybyś mogła mieć na własność myślodsiewnię albo oko Szalonookiego, co byś wybrała?
Myślodsiewnię, bez dwóch zdań! Ja - osoba popadająca niekiedy w ekstremum analizy pewnych sytuacji, której często coś umyka albo trzeba powtarzać coś pięćdziesiąt razy, żeby zrozumiała, o co chodzi, bo często jest niepoczytalna - nie mogłabym odpowiedzieć inaczej.
5. Za który wątek/scenę w HP masz największy żal do Rowling?
Śmierć Freda i epilog ostatniej części.
6. Który z jej bohaterów w całym kanonie najbardziej przypadł Ci do gustu?
Pewnie się nie spodziewacie takiej odpowiedzi, ale taki jeden Syriusz Black. No i bliźniaki Weasley. I Hedwiga.
7. Który z Twoich bohaterów jest najbardziej do Ciebie podobny?
Ojojoj. Jeśli chodzi o to opowiadanie... chyba Chad, ale naprawdę trudno mi stwierdzić.
8. Z czego czerpiesz najwięcej inspiracji? Jak się rodzą Twoje pomysły do pisania?
Z codzienności, z siebie, z innych ludzi, z pięknych widoków, pięknych zdjęć, pięknych książek i pięknej muzyki.
9. Twoje hobby poza pisaniem to…?
Kinematografia, spanie, filozofowanie, rysunek, śpiew, spanie, jedzenie, fotografia, czytanie, jedzenie i spanie.
10. I dla odmiany pytam o NAJGORSZĄ książkę, jaką czytałaś?
Jak to szło... chyba "Klątwa tygrysa", co w ogóle było! I chyba "Upadli" druga nosiła tytuł.
A że jestem leniwa oraz nie bardzo wiem, kogo mam klepać dalej, po prostu ponawiam pytania Megalomanki (nie będziesz zła, prawda, babciu?) i może na nie odpowiedzieć ktokolwiek, kto chce poczuć się klepnięty!